Tatry-Cierniem usłana
Droga cierniem usłana,
Pod górę razi,koli.
W piękno Stwórcy ubrana,
U góry nic nie boli.
Stokami zdążam w górę,
Zmęczonym patrzę okiem,
Każda przeszkoda murem,
Osłabia nas widokiem.
Tuż stok niknie w otchłani,
Z mgieł morza w górę wznosi.
Moczy w jeziora toni,
Rękami szczytów prosi.
Słońce brylanty sypie,
Tysiącem ogni świeci.
Zachwyca i podnieca,
Cieszy jak małe dzieci.
W ciszy ukryte piękno,
Tu spoczęło w zadumie.
W Boga Możności niknie,
Ma kącik już w rozumie.
Józef Bieniecki
Tatry- Z grzebieni wierchów
W jutrzni dnia
W jutrzni dnia
Gdy księżyc pobladł w jutrzni dnia,
Na nieba firmamencie,
Odchodził nocy zwiewny czar,
Za jego to dotknięciem.
Dzień się obudził,szarość dnia,
Do lasu gdzieś umyka,
A przy potoku gęsta mgła,
Z ciemnością nocy tyka.
Słonko lizało listki łóz,
Zagląda do Przylasku.
A na koronach wielkich brzóz,
Błyszczała pełnia brzasku.
I tulił się wiosenny czas,
W pogodny dzień poranka.
I się przymilał,raz po raz,
W objęciach kwitł kochanka.
A świat wirował z słońcem dnia,
Na łodzi płynąc czasu.
Jakaś nadzieja tęskna szła,
Od łąk z świeżością lasu.
Józef Bieniecki
Gdy księżyc pobladł w jutrzni dnia,
Na nieba firmamencie,
Odchodził nocy zwiewny czar,
Za jego to dotknięciem.
Dzień się obudził,szarość dnia,
Do lasu gdzieś umyka,
A przy potoku gęsta mgła,
Z ciemnością nocy tyka.
Słonko lizało listki łóz,
Zagląda do Przylasku.
A na koronach wielkich brzóz,
Błyszczała pełnia brzasku.
I tulił się wiosenny czas,
W pogodny dzień poranka.
I się przymilał,raz po raz,
W objęciach kwitł kochanka.
A świat wirował z słońcem dnia,
Na łodzi płynąc czasu.
Jakaś nadzieja tęskna szła,
Od łąk z świeżością lasu.
Józef Bieniecki