Zapraszamy do nas nową twórczość
Brawa!!!
Brawa!!!
Kolejka w niebie,och!-długi ogonek,
Część niecierpliwa,kilku chce na stronę.
Stoją do Piotra- graniczna odprawa,
Wielu niepokój o wieki napawa.
Polak stał w środku,nogami przebiera,
Pewnie napadła żołądka cholera.
Depta i depta-bez końca nie można,
W końcu nachodzi go myśli ostrożna.
Każde pytanie ma odpowiedż, w skutkach,
Pewnie pokażą gdzie w niebie wygódka.
Wyszedł z kolejki, idzie na początek,
W niebie być musi medialny porządek.
Przed Piotrem stawia niecierpiącą sprawę,
Ten mu też kawę wykłada na ławę.
O tam -za chmurką,jest nieba wychodek,
Na tyle z dala by odsunąć smrodek.
Biegnie z ściśniętą,świat coraz piękniejszy,
Ale gdy bliżej, to i napór większy.
Chmurkę dopada i zwleka galoty,
I z żalem stwierdza podniebne kłopoty.
Brawo mu biją-z lewa środka,prawa,
Skąd,że tu ludzie-no i dupy sława?
Gdy z wstydu przerwał ,podąża z pytaniem,
Skąd ,że ten aplaus i dupie klaskanie.
Piotr -uchyliwszy wskazaną mu chmurkę,
Wymownie skrobie się po głowie piórkiem.
To przecież Polska-tam od zawsze sprawa,
Każdej od wieku dupie biją brawa.
Józef Bieniecki
Kolejka w niebie,och!-długi ogonek,
Część niecierpliwa,kilku chce na stronę.
Stoją do Piotra- graniczna odprawa,
Wielu niepokój o wieki napawa.
Polak stał w środku,nogami przebiera,
Pewnie napadła żołądka cholera.
Depta i depta-bez końca nie można,
W końcu nachodzi go myśli ostrożna.
Każde pytanie ma odpowiedż, w skutkach,
Pewnie pokażą gdzie w niebie wygódka.
Wyszedł z kolejki, idzie na początek,
W niebie być musi medialny porządek.
Przed Piotrem stawia niecierpiącą sprawę,
Ten mu też kawę wykłada na ławę.
O tam -za chmurką,jest nieba wychodek,
Na tyle z dala by odsunąć smrodek.
Biegnie z ściśniętą,świat coraz piękniejszy,
Ale gdy bliżej, to i napór większy.
Chmurkę dopada i zwleka galoty,
I z żalem stwierdza podniebne kłopoty.
Brawo mu biją-z lewa środka,prawa,
Skąd,że tu ludzie-no i dupy sława?
Gdy z wstydu przerwał ,podąża z pytaniem,
Skąd ,że ten aplaus i dupie klaskanie.
Piotr -uchyliwszy wskazaną mu chmurkę,
Wymownie skrobie się po głowie piórkiem.
To przecież Polska-tam od zawsze sprawa,
Każdej od wieku dupie biją brawa.
Józef Bieniecki
Proch ziemi
Proch ziemi.
Mam wiele żalu Panie mój,
A serce wprost kołacze.
Jestem by z grzechem toczyć bój,
To temu ono płacze.
Po kalwaryjskiej,jednej z dróg,
Podżwigam z Tobą trochę.
Być jednym z tych maluczkich sług,
By dumy zgnieść macochę.
Upaść i podnieść z ziemi grzech,
Ramieniem objąć szczerze.
I pojąc pusty ludzki śmiech,
I Twoim być rycerzem.
Z pokorą przyjmę ziemi proch,
I uczę się przebaczać.
Tobie dorównać Boże krok,
Gdy trzeba, umieć płakać.
Twojej pomocy spłacę dług,
Tu świętych wykorzystam.
Wiem,żeś mój Stwórca,Ojciec,Bóg,
W końcu na wszystko przystam.
Józef Bieniecki
Mam wiele żalu Panie mój,
A serce wprost kołacze.
Jestem by z grzechem toczyć bój,
To temu ono płacze.
Po kalwaryjskiej,jednej z dróg,
Podżwigam z Tobą trochę.
Być jednym z tych maluczkich sług,
By dumy zgnieść macochę.
Upaść i podnieść z ziemi grzech,
Ramieniem objąć szczerze.
I pojąc pusty ludzki śmiech,
I Twoim być rycerzem.
Z pokorą przyjmę ziemi proch,
I uczę się przebaczać.
Tobie dorównać Boże krok,
Gdy trzeba, umieć płakać.
Twojej pomocy spłacę dług,
Tu świętych wykorzystam.
Wiem,żeś mój Stwórca,Ojciec,Bóg,
W końcu na wszystko przystam.
Józef Bieniecki
Popielec
Popielec.
Pycha ,duma została,
Za świątyni progiem.
Winę moją nie małą,
pogodziłem z Bogiem.
W drodze ,ciemnym tunelu,
Migają światełka.
Nie dostrzega wielu,
choć święta iskierka.
Posyp ,skronie kapłanie,
by w marności ciała,
choć nadzieja z pokutą,
do końca została.
Posyp,prochem okruchów,
przyznam ,prochem marnym,
żem prochem w Twym duchu,
i w Tobie mocarnym.
Chylę czoło ku ziemi,
i łzę ścieram chyłkiem,
żem w Tobie jest niczem,
Twej Możności pyłkiem.
Słowa cichej modlitwy,
szept w konfesjonale.
I ofiara Mszy Świętej.
Zmartwychwstanie w chwale.
Józef Bieniecki
Pycha ,duma została,
Za świątyni progiem.
Winę moją nie małą,
pogodziłem z Bogiem.
W drodze ,ciemnym tunelu,
Migają światełka.
Nie dostrzega wielu,
choć święta iskierka.
Posyp ,skronie kapłanie,
by w marności ciała,
choć nadzieja z pokutą,
do końca została.
Posyp,prochem okruchów,
przyznam ,prochem marnym,
żem prochem w Twym duchu,
i w Tobie mocarnym.
Chylę czoło ku ziemi,
i łzę ścieram chyłkiem,
żem w Tobie jest niczem,
Twej Możności pyłkiem.
Słowa cichej modlitwy,
szept w konfesjonale.
I ofiara Mszy Świętej.
Zmartwychwstanie w chwale.
Józef Bieniecki
Imperium zła
Imperium zła.
A na ziemi nieludzkiej,
Krzywd ino potęga,
Z turańskiego sposobu,
Rządzenia wylęga.
Oriętalne bandyctwo,
Od wikingów,chanów,
Dna sięgnęła na wschodzie,
Sowieckich tyranów.
Despotyczny ster rządów,
Na kanwie bandyctwa,
Stał się nutą kultury,
Narodu dziedzictwa.
Upodleni od carów,
W komuny walonkach,
Od Kaukazu po Sybir,
Człek radziecki błąkał.
Dzisiaj w słowach niewoli,
W realiach podcięty,
W korupcyjnym amoku,
Do kąta wciśnięty.
Potwór cywilizacyjny,
Zło ,tajemna zbrodnia,
W noc kremlowskich bojarów,
Płonąca pochodnia.
Józef Bieniecki
A na ziemi nieludzkiej,
Krzywd ino potęga,
Z turańskiego sposobu,
Rządzenia wylęga.
Oriętalne bandyctwo,
Od wikingów,chanów,
Dna sięgnęła na wschodzie,
Sowieckich tyranów.
Despotyczny ster rządów,
Na kanwie bandyctwa,
Stał się nutą kultury,
Narodu dziedzictwa.
Upodleni od carów,
W komuny walonkach,
Od Kaukazu po Sybir,
Człek radziecki błąkał.
Dzisiaj w słowach niewoli,
W realiach podcięty,
W korupcyjnym amoku,
Do kąta wciśnięty.
Potwór cywilizacyjny,
Zło ,tajemna zbrodnia,
W noc kremlowskich bojarów,
Płonąca pochodnia.
Józef Bieniecki
Bananowe eldordo
Bananowe eldorado.
Wielu jakość dziwnym trafom,
Nie ulega paragrafom.
Mord ,złodziejstwo-choć ich zbrodnie,
Żyją dobrze i wygodnie.
A maluczkich za zło ściga,
Policyjna pierwsza liga.
Środki na to-i więzienia,
Są tu formą dopełnienia.
Prześladuje mit Kalego,
Co wam wszystkim jest don tego.
Kali może i potrafi,
Zawsze wpisać się do mafii.
Kradną,kłamią,mamią -rządzą,
I mafijnym prawem sądzą.
Z demokracją bananową,
Polityką prorządową.
Korupcyjne ranczo w państwie,
Na bandyctwie i łajdactwie.
Z patentami sowieckimi,
W założeniu już chorymi.
Bananowe eldorado,
Dzięki służbom i układom.
Wszystko może i potrafi,
Bo ma żądła ruskiej mafii.
Józef Bieniecki
Wielu jakość dziwnym trafom,
Nie ulega paragrafom.
Mord ,złodziejstwo-choć ich zbrodnie,
Żyją dobrze i wygodnie.
A maluczkich za zło ściga,
Policyjna pierwsza liga.
Środki na to-i więzienia,
Są tu formą dopełnienia.
Prześladuje mit Kalego,
Co wam wszystkim jest don tego.
Kali może i potrafi,
Zawsze wpisać się do mafii.
Kradną,kłamią,mamią -rządzą,
I mafijnym prawem sądzą.
Z demokracją bananową,
Polityką prorządową.
Korupcyjne ranczo w państwie,
Na bandyctwie i łajdactwie.
Z patentami sowieckimi,
W założeniu już chorymi.
Bananowe eldorado,
Dzięki służbom i układom.
Wszystko może i potrafi,
Bo ma żądła ruskiej mafii.
Józef Bieniecki
O kuchni Polskiej.
O kuchni Polskiej
W latach niewoli, rozbiorów i draństwa,
Zaniku prawa i Polskiego Państwa.
Naród niszczono, obłudnie kłamano,
Historię, sztukę - nie zdeformowano.
Choćby na tyle, jak chciano upodlić,
Boga odebrać - oduczyć lud modlić.
On stał niezłomny jak jego pasterze,
Jak diament w skale, niezniszczalny w wierze.
Przetrwała sztuka - tym z ludzkiego bydła,
Polska ta piękna - szczególnie obrzydła.
Historię niszcząc - najlepiej zapomnieć,
By nie przetrwała wiekami potomnie.
Wielka kultura gdy ma piewców wielu,
Choć w małych kroczkach podąża do celu.
Wrogowie władzy argumenty mają,
Nigdy do końca nimi nie władają.
Tak było w Polsce - natura rogata,
Tam gdzie deptana, wznosiła skrzydlata.
Płynąc na niebie w objęciach obłoków,
Sobie wyznacza, ilość - wielkość kroków.
Trudno powiedzieć skąd wraża opinia,
Kuchnię upodlać - że wielka pustynia.
To co jest- było, niesmaczne, niezdrowe,
Może pomnażać zmiany chorobowe.
Całkiem uboga, mało różnorodna,
Bo w prymitywnym plemionom podobna.
Ktoś chce obrzydzić, zdobycze podeptać,
Choć sam nie godzien odpadli z nich chłeptać?
Na nic wrogowie - chłoptasie za miedzy,
Na nic wrogowie i przewrotni szpiedzy.
Choć kropla w skale w końcu otwór drąży,
W tej naszej polskiej nigdy nie nadąży.
Nasza ma Ducha, ten nieograniczony,
Z różnej nastawia swe urwiska strony.
Prawda jest inna i różne powody,
Nasza przewyższa największe narody.
To my Polacy mamy zup nad miarę,
I piersi ryby podali z wywarem.
Zup aż czterysta ugina nam stoły,
To naszej warto popróbować szkoły.
To my przed Francją, bo prawie lat dwieście,
Mieliśmy sztuczce - w kuchennym areszcie.
To komuniści chcieli was oduczyć,
Na Moskwy modłą- niewolić i tuczyć.
Zamknąć w komórkach, czyli blokowiskach,
I sztuczne jadło podawać do pyska.
A nasza kuchnia- od wieków wspaniała,
Z wiarą, kulturą wrogom się nie dała.
Tą polską kuchnię - współtworzy szlachecka,
A ubogaca możnością magnacka.
Bogatych mieszczan i chłopów w zagrodzie,
Młynarz, plebania, ziemianin- dobrodziej.
Nasze pieczywo smakuje po świecie,
Nie jeden smakosz - pyta jak pieczenie?
Bo chlebek można jak deskę przeżuwać,
Albo paprochy - trociny wypluwać.
Ta kuchnia polska, szczególnie świąteczna,
Ta nie od wczoraj, a latami wieczna.
Jest różnorodna, piękna i bogata,
Wyniosła w kunszcie i smokiem skrzydlata.
Ta wielkanocna, bożonarodzeniowa,
Okazjonalna - obfita i zdrowa.
Ludziom z umiarem dyktuje rozkosze,
I z gościnnością częstuje- po trosze.
A tradycyjne zaś świąteczne stoły,
Kuchnie światowe odsyła do szkoły.
Brak tego wszędzie - tam jest gdzie Polacy,
Społeczność tworzą jedynie dla pracy.
W wiele kompleksów chcą wpędzić sąsiedzi,
Paradoksalnie- przyjaźń w każdym siedzi.
Ci, którzy lepiej o nas wszystko wiedzą,
Swoje przywary jedynie nie śledzą.
Tak jak z muzyką i malarstwo całe,
Chociaż nie dzierżą palmy w świecie chwałę.
Jest w sobie piękna - formą- estetyka,
Nie jest przekupna żądłem polityka.
Ale kunsztowne i na skrzydłach sztuki,
Godna podziwu, dumy i nauki.
Maluczkich pieniądz i zawieście wodzą,
W ich móżdżkach kurzych, wrogie wizje rodzą.
Józef Bieniecki
W latach niewoli, rozbiorów i draństwa,
Zaniku prawa i Polskiego Państwa.
Naród niszczono, obłudnie kłamano,
Historię, sztukę - nie zdeformowano.
Choćby na tyle, jak chciano upodlić,
Boga odebrać - oduczyć lud modlić.
On stał niezłomny jak jego pasterze,
Jak diament w skale, niezniszczalny w wierze.
Przetrwała sztuka - tym z ludzkiego bydła,
Polska ta piękna - szczególnie obrzydła.
Historię niszcząc - najlepiej zapomnieć,
By nie przetrwała wiekami potomnie.
Wielka kultura gdy ma piewców wielu,
Choć w małych kroczkach podąża do celu.
Wrogowie władzy argumenty mają,
Nigdy do końca nimi nie władają.
Tak było w Polsce - natura rogata,
Tam gdzie deptana, wznosiła skrzydlata.
Płynąc na niebie w objęciach obłoków,
Sobie wyznacza, ilość - wielkość kroków.
Trudno powiedzieć skąd wraża opinia,
Kuchnię upodlać - że wielka pustynia.
To co jest- było, niesmaczne, niezdrowe,
Może pomnażać zmiany chorobowe.
Całkiem uboga, mało różnorodna,
Bo w prymitywnym plemionom podobna.
Ktoś chce obrzydzić, zdobycze podeptać,
Choć sam nie godzien odpadli z nich chłeptać?
Na nic wrogowie - chłoptasie za miedzy,
Na nic wrogowie i przewrotni szpiedzy.
Choć kropla w skale w końcu otwór drąży,
W tej naszej polskiej nigdy nie nadąży.
Nasza ma Ducha, ten nieograniczony,
Z różnej nastawia swe urwiska strony.
Prawda jest inna i różne powody,
Nasza przewyższa największe narody.
To my Polacy mamy zup nad miarę,
I piersi ryby podali z wywarem.
Zup aż czterysta ugina nam stoły,
To naszej warto popróbować szkoły.
To my przed Francją, bo prawie lat dwieście,
Mieliśmy sztuczce - w kuchennym areszcie.
To komuniści chcieli was oduczyć,
Na Moskwy modłą- niewolić i tuczyć.
Zamknąć w komórkach, czyli blokowiskach,
I sztuczne jadło podawać do pyska.
A nasza kuchnia- od wieków wspaniała,
Z wiarą, kulturą wrogom się nie dała.
Tą polską kuchnię - współtworzy szlachecka,
A ubogaca możnością magnacka.
Bogatych mieszczan i chłopów w zagrodzie,
Młynarz, plebania, ziemianin- dobrodziej.
Nasze pieczywo smakuje po świecie,
Nie jeden smakosz - pyta jak pieczenie?
Bo chlebek można jak deskę przeżuwać,
Albo paprochy - trociny wypluwać.
Ta kuchnia polska, szczególnie świąteczna,
Ta nie od wczoraj, a latami wieczna.
Jest różnorodna, piękna i bogata,
Wyniosła w kunszcie i smokiem skrzydlata.
Ta wielkanocna, bożonarodzeniowa,
Okazjonalna - obfita i zdrowa.
Ludziom z umiarem dyktuje rozkosze,
I z gościnnością częstuje- po trosze.
A tradycyjne zaś świąteczne stoły,
Kuchnie światowe odsyła do szkoły.
Brak tego wszędzie - tam jest gdzie Polacy,
Społeczność tworzą jedynie dla pracy.
W wiele kompleksów chcą wpędzić sąsiedzi,
Paradoksalnie- przyjaźń w każdym siedzi.
Ci, którzy lepiej o nas wszystko wiedzą,
Swoje przywary jedynie nie śledzą.
Tak jak z muzyką i malarstwo całe,
Chociaż nie dzierżą palmy w świecie chwałę.
Jest w sobie piękna - formą- estetyka,
Nie jest przekupna żądłem polityka.
Ale kunsztowne i na skrzydłach sztuki,
Godna podziwu, dumy i nauki.
Maluczkich pieniądz i zawieście wodzą,
W ich móżdżkach kurzych, wrogie wizje rodzą.
Józef Bieniecki
Banda czworga.
Banda czworga
Okrągłego stołu "szlachetni ojcowie".
Wam sowiecki mandaryn pluwa do koryta.
Wy urzędy w Ojczyźnie stawiacie na głowie,
A zdradę narodową ubrali w zaszczytach.
Chichot tamtego stołu po Sejmie się pląta,
I podrzuca w zaparte nam kukułcze jajo.
We kaszkietach moskiewskich czyhają po kątach,
Na sowiecką melodią we wszystkim mieszają.
Mocodawcy spisali każdemu w prezencie,
Smyczę razem z obrożą lub krótkim łańcuchu.
Dla warchlaka korytko mają w testamencie,
Pańszczyźniane poddanie w rosyjskim posłuchu.
Pożyteczni idioci z narodów obojga.
Warują na komendę, a każdy przy budzie,
Wykonując robotę, zawsze bandy czworga,
Mocarstwowej oddani bez reszty ułłudzie.
Gdy kat w końcu nastroi zdrajcom gilotynę,
Z pod dywanów wymiotą wam wiekowe brudy.
Buraczaną wystroją kapturami minę.
A sędziami wam będą- okłamane ludy.
Józef Bieniecki
Okrągłego stołu "szlachetni ojcowie".
Wam sowiecki mandaryn pluwa do koryta.
Wy urzędy w Ojczyźnie stawiacie na głowie,
A zdradę narodową ubrali w zaszczytach.
Chichot tamtego stołu po Sejmie się pląta,
I podrzuca w zaparte nam kukułcze jajo.
We kaszkietach moskiewskich czyhają po kątach,
Na sowiecką melodią we wszystkim mieszają.
Mocodawcy spisali każdemu w prezencie,
Smyczę razem z obrożą lub krótkim łańcuchu.
Dla warchlaka korytko mają w testamencie,
Pańszczyźniane poddanie w rosyjskim posłuchu.
Pożyteczni idioci z narodów obojga.
Warują na komendę, a każdy przy budzie,
Wykonując robotę, zawsze bandy czworga,
Mocarstwowej oddani bez reszty ułłudzie.
Gdy kat w końcu nastroi zdrajcom gilotynę,
Z pod dywanów wymiotą wam wiekowe brudy.
Buraczaną wystroją kapturami minę.
A sędziami wam będą- okłamane ludy.
Józef Bieniecki
Rzeknę.
Rzeknę.
Rzeknę-malarz artysta, talentem ujęty,
Przeniósł twórcze swe piękno w sztuki
instrumenty,
I majowym obrazem wraz z Boskim
natchnieniem,
Ubogacił raz piękno,a dwa z powonieniem.
Z wyobrażni wyłuskał gdzie milczące słowa,
Ino myśl ich sięga,bo Boża ,duchowa.
Umie w pięknie się znależć i pełnią oddychać,
Słuchać gdzie tylko cisza,niczego nie słuchać.
Pośród tylko Aniołów promieniem unosić,
Dzieńkczynieniem wzruszać,dziękować, nie prosić,
Na artyzmu ołtarzach,na pięknie wszechświata,
W niskończoności wiecznej wciąż ku niebu wzlatać.
W finezyjnych kolorach i bajkowej tęczy,
Mistycznie utkane kwiatami się wdzięczy.
Światu,Raju przedsionek,gustu wszego smaku,
Nie śmieciami ułłudy,przeszłościami wraków.
Bujać w Boskiej Możności na klepisku nieba,
Piękno-pięknem podkreślać,tam gdzie jest potrzeba.
Na akwarelę świata patrzeć okiem Bożym,
Który ciebie w tym pięknie i dla ciebie tworzył.
Spadnij nieba brylantem pośród pól kwiecistych,
Na majowych litaniach,chwalebnych,przeczystych.
Spisz na sercu obrazy,rzeczy nie stworzone,
Aby rajem po śmierci były powtórzone.
Józef Bieniecki
Rzeknę-malarz artysta, talentem ujęty,
Przeniósł twórcze swe piękno w sztuki
instrumenty,
I majowym obrazem wraz z Boskim
natchnieniem,
Ubogacił raz piękno,a dwa z powonieniem.
Z wyobrażni wyłuskał gdzie milczące słowa,
Ino myśl ich sięga,bo Boża ,duchowa.
Umie w pięknie się znależć i pełnią oddychać,
Słuchać gdzie tylko cisza,niczego nie słuchać.
Pośród tylko Aniołów promieniem unosić,
Dzieńkczynieniem wzruszać,dziękować, nie prosić,
Na artyzmu ołtarzach,na pięknie wszechświata,
W niskończoności wiecznej wciąż ku niebu wzlatać.
W finezyjnych kolorach i bajkowej tęczy,
Mistycznie utkane kwiatami się wdzięczy.
Światu,Raju przedsionek,gustu wszego smaku,
Nie śmieciami ułłudy,przeszłościami wraków.
Bujać w Boskiej Możności na klepisku nieba,
Piękno-pięknem podkreślać,tam gdzie jest potrzeba.
Na akwarelę świata patrzeć okiem Bożym,
Który ciebie w tym pięknie i dla ciebie tworzył.
Spadnij nieba brylantem pośród pól kwiecistych,
Na majowych litaniach,chwalebnych,przeczystych.
Spisz na sercu obrazy,rzeczy nie stworzone,
Aby rajem po śmierci były powtórzone.
Józef Bieniecki
Westchnienie leniwego.
Westchnienie leniwego.
Jak się Jezu Ci chciało,
Zejść na ziemię z Nieba,
Ileż tu poniżeń,
Wycierpieć Ci trzeba.
W niebie Aniołowie,
Pięknie ci śpiewali.
Służyli Ci wiernie,
Głęboko kłaniali.
W Raju przechadzałeś,
Po kwiecistych łąkach,
Piękno rozdawałeś,
W rozwiniętych pąkach.
Tu na ziemi szarej,
Mało masz pociechy.
Łzy ludzkie i gorycz,
Nieskończone grzechy.
Wielka Twa ofiara,
Dla zbawienia ludzi.
W sercach wielu wiernych,
Wielki podziw budzi.
Niech ona w istocie,
Nie będzie daremna.
Cudem pozostaje.
Dla zmarłych zbawienna.
Józef Bieniecki
Jak się Jezu Ci chciało,
Zejść na ziemię z Nieba,
Ileż tu poniżeń,
Wycierpieć Ci trzeba.
W niebie Aniołowie,
Pięknie ci śpiewali.
Służyli Ci wiernie,
Głęboko kłaniali.
W Raju przechadzałeś,
Po kwiecistych łąkach,
Piękno rozdawałeś,
W rozwiniętych pąkach.
Tu na ziemi szarej,
Mało masz pociechy.
Łzy ludzkie i gorycz,
Nieskończone grzechy.
Wielka Twa ofiara,
Dla zbawienia ludzi.
W sercach wielu wiernych,
Wielki podziw budzi.
Niech ona w istocie,
Nie będzie daremna.
Cudem pozostaje.
Dla zmarłych zbawienna.
Józef Bieniecki
Lepiej póżno niż wcale...
Lepiej póżno niż wcale...
Jasiek lekko podpity,
Wyszedł z knajpy-w drogę,
Ze łzą w oku,coś szepnął,
I warknął-nie mogę.
Wchodzi w sklepik żydowski,
Tam za kontuary,
Wyciągnął zeń Żyda,
Rzucił w tretuary.
To ucapił za brodę,
Lub bił tam gdzie morda,
To okładał pięściami,
I wrzeszczał jak horda.
I tak w koło-aż ludzie,
Co opodal stali,
Nie mogli dłużej patrzeć,
Więc się zlitowali.
Policjantów zciągnięto,Jaśka pochwycili,
Gdy powoli ocknął się, sprawę wyjaśnili.
Za co bijesz niecnoto- niewinnego Żyda,
Za co,wyjaśnię-wiedza wam się przyda.
Toż to przecież mordercy,
Jezusa zabili!
Umęczyli wielce,
Na Krzyżu przybili!!
Jasiek-lat dwa tysiące,
Temu to się stało,
Toś ty o tym nie wiedział,?
Teraz się wydało.
I cóż z tego rzekł Jasiek,
Kumpel mi powiedział,
Więc go piorę za tamto,
Dzisiaj się dowiedział.
Józef Bieniecki
Jasiek lekko podpity,
Wyszedł z knajpy-w drogę,
Ze łzą w oku,coś szepnął,
I warknął-nie mogę.
Wchodzi w sklepik żydowski,
Tam za kontuary,
Wyciągnął zeń Żyda,
Rzucił w tretuary.
To ucapił za brodę,
Lub bił tam gdzie morda,
To okładał pięściami,
I wrzeszczał jak horda.
I tak w koło-aż ludzie,
Co opodal stali,
Nie mogli dłużej patrzeć,
Więc się zlitowali.
Policjantów zciągnięto,Jaśka pochwycili,
Gdy powoli ocknął się, sprawę wyjaśnili.
Za co bijesz niecnoto- niewinnego Żyda,
Za co,wyjaśnię-wiedza wam się przyda.
Toż to przecież mordercy,
Jezusa zabili!
Umęczyli wielce,
Na Krzyżu przybili!!
Jasiek-lat dwa tysiące,
Temu to się stało,
Toś ty o tym nie wiedział,?
Teraz się wydało.
I cóż z tego rzekł Jasiek,
Kumpel mi powiedział,
Więc go piorę za tamto,
Dzisiaj się dowiedział.
Józef Bieniecki