Dziennik “Znienacka”, czyli podróże z moim Premierem

Śmiech to zdrowie.
tekajot
Posty: 2043
Rejestracja: wt lis 16, 2010 7:02 am

Dziennik “Znienacka”, czyli podróże z moim Premierem

Post autor: tekajot »

Odc. 1

22.12.2010
Jadę właśnie pociągiem z Rzeszowa. Utknął w potężnej zaspie. Krzyki dzieci i niesamowity fetor z toalety paraliżują mi myśli.
Działają telefony. Łączę się z sekretarzem premiera, referuję sytuację. Będą konsekwencje!

28.12.2010
Jestem w Kancelarii Premiera. Na ulicach pusto. Wszyscy wyjechali na narty. Ale tutaj praca wre jak w ulu. Tłumy urzędników na korytarzach.
Czekam od dwóch godzin na krótką rozmowę z premierem. Cały czas ma urwanie głowy. Trudno mieć o to pretensje.
Spotkałem byłego wiceministra. Przyszedł oddać służbowy telefon. Chwilę porozmawialiśmy.
Były wiceminister wie, że spaprał sprawę. Nietrudno było przewidzieć zimę i śnieg. Dostrzegam łzę w jego oku. Nie ma chyba żalu do premiera.
Późny wieczór. Zastaję premiera przy stole, pochylonego nad mapą. Wokół grono doradców. Debatują, jak uratować plan budowy autostrad.
Premier bierze flamaster i rysuje nowy przebieg autostrady A4 koło Tarnowa. Zaoszczędzimy 15 kilometrów i kilkadziesiąt milionów złotych.
Premier głowi się nad obwodnicą Bolkowa. Flamaster w ręku. Szast, prast. Będą dwie jezdnie.
Dzwoni telefon. To wicepremier. Premier pyta go o rosnące ceny ziemniaków. Wydaje stanowcze polecenie zapobiegania spekulacji w skupie.

c.d.n.


Odc. 2

01.01.2011
Krótki wyjazd do Turcji. Sprawa służbowa. Sylwester nad Bosforem. Tureccy partnerzy oferują nowoczesny sprzęt telekomunikacyjny.
Oglądałem najnowszą Nokię wyposażoną w czuły nadajnik GPS. Chcemy wyposażyć w nie urzędników. Premier musi wiedzieć, gdzie są jego podwładni
W Turcji to już norma. Krok każdego urzędnika jest monitorowany. Nie ma miejsca na korupcję albo kiepską wydajność.
Udało się podpisać umowę 10 minut przed północą polskiego czasu. Dzięki temu zapłacimy za nowe komórki niższy VAT. Każda złotówka się liczy!

04.01.2010
Wczoraj premier wystąpił w TVN24. Występ doradzał mu S., ale premier się opierał. Tyle spraw do zrobienia. Premier nie ma parcia na szkło.
Monika Olejnik dość brutalnie pyta o sytuację na kolei. Premier twardo staje po stronie ludzi. Na miejscu pasażera kląłbym na pewno - mówi.
Widać jednak, że premier jest poirytowany. Były inne pytania: o Smoleńsk, o przyszłe emerytury, ale te o kolej okazały się najtrudniejsze.
Wracaliśmy z TVN. Premier był wciąż niespokojny. W końcu padły słowa, które wisiały w powietrzu, odkąd ruszyliśmy: jedziemy na Wschodni.
Wysiadamy na parkingu przy Kijowskiej. Premier oczywiście incognito. Jest ciemno, nikt go nie rozpoznaje. Wizytujemy perony.
Premier rzuca uwagi. Notujemy. Nieodśnieżone schody. Nie działa zegar na peronie trzecim. Opóźnienie pociągu z Łodzi sięgnęło 155 minut.
Premier widzi klnących pasażerów. Widać, że im bardzo współczuje. Wychodząc, premier wnikliwie ogląda dworzec. Ma być gotowy na Euro 2012.
Piszę te zapiski z sali sejmowej. Trwa debata nad odwołaniem ministra Grabarczyka. Na mównicy poseł SLD bezczelnie kpi sobie z premiera.
Wypomina słynny jakoby “nieistniejący już peron 5 w Katowicach”. Pierwsze słyszę. Dzwonię do Katowic. Łączą mnie z miejscową dyrekcją PKP.
Bzdura! Peron 5 w Katowicach istnieje, tyle, że na czas remontu dworca został wyłączony z eksploatacji. Ileż nienawiści jest w tych atakach.
To straszne, że w tak fundamentalnych sprawach brakuje nici porozumienia. Odwołując ministra nie sprawicie, że pociągi zaczną jeździć!

05.01.2011
Uff! Minister Grabarczyk ocalał. Wysłałem umyślnego, żeby kupił dla ministra bukiet kwiatów. Pan minister najbardziej lubi żonkile.

c.d.n.
tekajot
Posty: 2043
Rejestracja: wt lis 16, 2010 7:02 am

Re: Dziennik “Znienacka”, czyli podróże z moim Premierem

Post autor: tekajot »

Odc. 3

06.01.2011
Po krótkiej konferencji pojechaliśmy wszyscy z ministrem Grabarczykiem do resortu. Jest też premier. Miał wystąpienie w Sejmie.
Rozmawiamy o infrastrukturze. Minister wyjmuje papiery. Pokazuje wyliczenia. Żali się, że są problemy.
Zdradza, że stanęła budowa autostrady A1. W miejscu przyszłej jezdni leży głaz narzutowy. Instytut Geologiczny nie zgadza się go przenieść.
Krótka narada. Premier obiecuje osobistą interwencję. Musimy przecież zdążyć na Euro 2012.

Na stół wjeżdżają gorące posiłki. Jest kawior i kilka butelek szampana. Na ten widok premier wyraźnie się krzywi.
Zapada decyzja. Zawartość stołu zostaje zawieziona na Dworzec Wschodni. Marznącym pasażerom pociągu to nie zastąpi, ale za to doda sił.
Premier opowiada o Stadionie Narodowym. Żartuje, że chętnie zagrałby tam w nogę. Szybko ustalamy skład drużyny. Każdy chce grać z premierem.
Na boisku gra się fair play - mówi premier. I zdradza nam, że czasem żałuje, że nie został piłkarzem. Protestujemy. Premier się uśmiecha.
Premier opowiada o rozmowie z panią prezydent Gronkiewicz-Waltz. Zapewniła go, że pociągi metra kursują bez opóźnień.
Premier spogląda na zegarek. Jutro rano operatywka. Ktoś się krzywi: to dzień wolny. Jeden błysk w oku premiera szybko gasi marudera.

Podczas porannej operatywki minister skarbu przedstawia nam prognozę tegorocznego zysku z prywatyzacji. To za mało - ocenia premier.
Rozważamy różne warianty. Dostajemy w końcu zadanie domowe. Co jeszcze można sprzedać. Bilans musi się zgadzać - mówi premier.
Po operatywce spotykamy się na wspólnej mszy. Premier bardzo szanuje tradycję. Widać skupienie. Trwa modlitwa o duże zyski z prywatyzacji.

Sprawy duchowe zostawiamy za sobą. Prosto z mszy pędzimy na Okęcie. Czeka na nas helikopter. Startujemy w tumanach śniegu. Kierunek: Gdańsk.
Potężny Mi-8 w powietrzu. Hałas, wszystko drży. Czuję się trochę nieswojo. Spoglądam na premiera. Zaczytany w Financial Times. Pełen spokój.
W pewnej chwili maszyna zaczyna kręcić koła. Pod nami zaśnieżone pole. Patrzymy się po sobie. S. przełyka nerwowo ślinę.
Premier spokojny. Lekko przymknięte oczy. Na uszach słuchawki od ipoda. Słucha II Symfonii Kopernikowskiej Góreckiego. To jego ulubiona.
Nagle wpadamy w tuman śniegu. Uderzenie o grunt. Silnik zwalnia obroty. Wylądowaliśmy. - Wysiadamy panowie - uśmiecha się premier.
Okazało się, że premier przewidział po drodze niespodziewaną inspekcję budowy autostrady A1 pod Toruniem. Nikt nie mógł o tym wiedzieć.
Oczywiście piloci dostali wszystkie polecenia przed wylotem. Nie mogło być mowy o improwizacji. Chodziło jedynie o zachowanie tajemnicy.

Na placu budowy zaskoczenie. Praca wre pomimo Święta Trzech Króli. Kierownik budowy melduje przed premierem stan załogi.
Czemu dziś pracujecie? - pyta premier. Kierownik wyjaśnia, że harmonogram ustalono w zeszłym roku, gdy 6 stycznia nie był świętem.
Załoga stawiła się w komplecie. Nikt nie marudzi. Każdy dzień się liczy. Wokół nas wzorowy porządek. Maszyny budowlany lśnią. Ludzie biegają.

A oto główny problem. Wielki głaz narzutowy, który zatrzymał budowę zachodniej jezdni. Nie ma zgody na przeniesienie - raportuje kierownik.
Kierownik mówi, że chcieli rzucić głaz na pole, ale chłopi podnieśli raban. - Tak nie wolno - strofuje premier. Ludzie są najważniejsi.
Premier dzwoni do ministra środowiska. Rozmowa rzeczowa, spokojna. Premier kilkakrotnie kiwa głową. Idziemy do baraku na naradę.
Inżynierowie wyjmują plany. Premier studiuje. Pyta o szerokość pasa autostradowego, o parametry masy bitumicznej, właściwości podłoża.
Co z tym głazem? - To ważny składnik naszej historii naturalnej. Nie można go usunąć - tłumaczy premier. Wszyscy słuchają w skupieniu.
Premier zadaje pytanie retoryczne: - Czy da się pogodzić modernizację z dziedzictwem przeszłości? Zawiesza głos: - Da się. Czujemy ulgę.
Premier ogłasza decyzję. Głaz zostanie wepchnięty pod ziemię. Dzięki temu będzie go można przykryć jezdnią. Wybuchają oklaski.


c.d.n.

Odc. 4
06.01.2011
Staram się zasnąć. Nagle telefon. Dzwoni sekretarz premiera. Muszę zaraz przesłać dane o liczbie urzędników w administracji. Będą cięcia!
Przeglądam spisy urzędników. W ostatnich dwóch latach zatrudniliśmy wielu profesjonalistów. Bez nich ciężko będzie nam naprawiać państwo.
S. bierze do ręki spisy. Zwraca uwagę, że pozostało mnóstwo synekur po poprzednich ekipach. - Trzeba je zlikwidować - mówi.
Włącza się premier: - O nie panowie. Żadnych czystek. Tylko merytorycznie.
Widać, że jest wzburzony.

Mamy twardy orzech do zgryzienia. Bo pan prezydent bardzo chciałby wreszcie zawetować jakąś ustawę. - Jest niezależny - tłumaczy premier.
No cóż, my możemy usuwać biurokratyczną narośl. Barwy partyjne urzędników są bez znaczenia. Ale jeśli pan prezydent nam to uniemożliwi?
Trudno - rozkłada ręce premier. Mamy konstytucyjny podział władz. Nic na to nie poradzimy. - Niech każdy robi swoje - podkreśla.

Premier opowiada o meczu, jaki rozegrał z drużyną dziennikarzy “Faktu”. Rząd oczywiście wygrał. Wyrywamy sobie z ręki “Fakt”.
Na zdjęciach głównie premier. W czarnej kominiarce i odblaskowej kamizelce. Podaje piłkę, drybluje, naciera na bramkarza. Robi wrażenie!
Przywilej gry z premierem mają tylko wybrani. Grając z “Faktem”, premier dał do zrozumienia, jak bardzo docenia rolę niezależnych mediów.

08.01.2011
Premier na urlopie. Tak się tylko mówi, gdy cały kraj na głowie. Staramy się go zastąpić. Ale to przecież niemożliwe.
Telefon premiera rozgrzany do czerwoności. Staramy się kontaktować za pośrednictwem maila. Premier wydaje dyspozycje. Nie umie odpocząć.
Premier pozostawił mi w swojej szufladzie list do pana prezydenta. Jadę z tym listem do zimowej chaty pana prezydenta w B.R.

Wokół odwilż. Dzwoni premier, pyta o warunki na drodze, czy wszędzie odśnieżone. Mam zanotować nazwy miejscowości, gdzie droga jest śliska.
Cały czas raportuje mailem. Przychodzi odpowiedź od premiera. Pyta czy stan wody w okolicznych rzekach się podniósł.
Dzwonię do dyżurnego synoptyka. Ostrzega przed lokalnymi podtopieniami. Notuje zagrożone miejsca. Wysyłam premierowi.
Premier zastanawia się czy nie przerwać urlopu. Stanowczo mu odradzam. - Sytuacja na razie w normie, jak na tę porę roku - raportuję.

Wieczorem docieram do B.R. Funkcjonariusze BOR sprawdzają mnie przy wejściu do chaty pana prezydenta. Prześwietlają mi torbę na taśmociągu.
Wyjmuję przy bramce klucze, monety i inne metalowe przedmioty. Wreszcie mogę wejść.

Staję w sieni. Przede mną wnętrze chaty. Pan prezydent siedzi przy stole. Konsumuje. Pani prezydentowa przy kuchni. Ciepło, rodzinnie.
Proszę - zachęca pan prezydent. Jest wyraźnie w dobrym nastroju. Rubaszny, uśmiechnięty. Przekazuje mu pismo od premiera.
- Niech pan siada - zaprasza pan prezydent. Siadam. Rozglądam się. Za plecami pana prezydenta strzelba myśliwska. Pan prezydent to zauważa.
- Wróciłem właśnie z lasu. O, dwa cietrzewie - pokazuje na zakrwawione ślady na podłodze. - Rano był dzik - pan prezydent jest zadowolony.
Pani prezydentowa miesza chochlą w garnku. Nic nie mówi, uśmiecha się. Znad kuchni buchają obłoki pary. - Bigos - wyjaśnia pan prezydent.
Może pan spróbuje? - proponuje pan prezydent. Nie ośmielę się odmówić. Pani prezydentowa stawia przede mną wielki talerz parującego bigosu.
Jem. Pan prezydent odsuwa talerz z cietrzewiem. Rozdziera kopertę. Czyta list od premiera. Pani prezydentowa przy kuchni. Milczenie.
Nałóż bigosu - mówi pan prezydent. Bierze telefon. Dzwoni do premiera. Zdawkowe uprzejmości. Co słychać, itd

Rozmowa nabiera dynamiki. Pan prezydent wkłada kapcie i wychodzi do sąsiedniego salonu. Przez uchylone drzwi widzę jak krąży po pokoju.
Jestem świadkiem starcia dwóch konstytucyjnych ośrodków władzy. Słyszę miedzy innymi, że pan prezydent dyskutuje o żyrandolach.
Koniec rozmowy. Pan prezydent wraca. Zatrzymuje się na chwilę w milczeniu. Siada. Je bigos. Znów milczymy. Pani prezydentowa przy kuchni.
W końcu podnosi wzrok znad talerza. Spogląda na mnie. - Wracam do Warszawy - rzuca do pani prezydentowej. - Pojedzie pan ze mną - mówi.

c.d.n.
tekajot
Posty: 2043
Rejestracja: wt lis 16, 2010 7:02 am

Re: Dziennik “Znienacka”, czyli podróże z moim Premierem

Post autor: tekajot »

Odc. 5

10 .01.2011
Wsiadamy z panem prezydentem do samochodu. Nie odstępuje nas małomówny jegomość z długą czarną brodą. Nie wiem, kto to.
To moja ochrona - pan prezydent szybko zauważył moją konsternację. Opowiada mi zawiłą historię brodatego funkcjonariusza BOR.
Pochodzi z Afganistanu Podobno trafił tu w amerykańskim samolocie. Porzucony na Mazurach, błąkał się bez celu. Aż wstąpił do Platformy.
Mówią na niego Talib - informuje mnie pan prezydent. - Podobno świetnie podkłada miny i celnie strzela do samolotów. Dlatego jest w BOR.

Jedziemy. Zapada milczenie. Pan prezydent patrzy raz w jedno okno, raz w drugie. Niespokojny. Myśli o państwie. Staram się nie przeszkadzać
Co jakiś czas prezydent próbuje się gdzieś dodzwonić. Bez skutku. W końcu udaje się. Ważna rozmowa dyplomatyczna. Na linii konsul Kostaryki.
Milczenie. Pan prezydent wyjmuje laptopa. Rozkłada na kolanach. Przesuwa na ekranie karty. Pasjans. - Jak Marszałek Piłsudski - myślę.

Nagle nasza kolumna zwalnia. Na drodze wypadek. Dachowanie. Widzimy policję i karetkę. Zatrzymujemy się. Pan prezydent poprawia krawat.
Wychodzimy z samochodu. Pan prezydent przyjmuje meldunek od policjantów. Nikt nie zginął. Postanawia zapoznać się ze stanem ofiar.
Najpierw zatrzymujemy się przy samochodzie, który dachował. Pan prezydent ocenia zniszczenia: - Miazga - ujmuje celnie.
Kierowca samochodu próbował wyminąć staruszka, który wtargnął na jezdnię. Wpadł w poślizg. Jest w szoku. Znajdujemy go koło karetki.
Na widok pana prezydenta staje na baczność. - Przeżyłem już drugie dachowanie - żali się. Pan prezydent go pociesza: - Do trzech razy sztuka.

Podchodzimy do staruszka. Niedowidzi. Trochę poturbowany. Lekarze obawiają się o jego stan. - Do wesela się zagoi - pociesza pan prezydent.
Wracamy do samochodu. Pan prezydent zadowolony. Żałuje, że nie było kamer.

Ruszamy w dalszą drogę. Pan prezydent, już wyraźnie ożywiony, opowiada o wielkiej ofensywie dyplomatycznej, którą musiał właśnie odwołać.
- Kilka tygodni ważnych negocjacji i tysiące kilometrów spędzonych w powietrzu - opowiada pan prezydent.
Dojeżdżamy do Belwederu. Kolumna zatrzymuje się na dziedzińcu. Obok ciężarówka wyładowana porożem. Pan prezydent wydaje dyspozycje tragarzom
Wchodzimy do budynku. O tej porze już prawie pusty. W jednym z biur na dole zauważam generała D. wysyłającego faksy.
On tu prowadzi działalność gospodarczą - wyjaśnia pan prezydent. - Belweder musi się jakoś finansować - tłumaczy.
Pan prezydent znika w gabinecie na piętrze. Zostaję na dole z Talibem. Milczenie. Słychać tylko kserokopiarkę generała D.

Wraca pan prezydent. Wręcza mi kluczyki. - To do samolotu rządowego - wyjaśnia. - Nie będą mi potrzebne. Proszę je przekazać premierowi.
Żegnam się z panem prezydentem. Talib milczy. Dzwoni premier. Informuje mnie, że pan prezydent musiał właśnie odwołać ważną podróż do Kenii.
Premier prosi, abym dostarczył mu kluczyki w Dolomity. Jak zawsze jestem do dyspozycji.

Wczesnym rankiem budzi mnie pisk telefonu. Dzwoni rzecznik rządu G. Natychmiast zbiórka w Kancelarii Premiera. Podobno wybuchły rozruchy.
Wybiegam jak szalony. W biegu oddzwaniam do G.. Pytam czy premier poinformowany.
G. dorzuca szczegóły. Na czele zdziczałej tłuszczy podąża Balcerowicz. Wszystko demolują. Pędzę. Ale na ulicach spokojnie. Wszyscy śpią.

Jestem pod Kancelarią. Czwarta rano. Cisza, spokój. Żadnych tłumów. Zdyszany dobiegam do sali posiedzeń.
Trwa wideokonferencja z premierem. Stoi na stoku, w pełnym rynsztunku narciarskim. Uspokaja, choć przerwaliśmy mu kolejny slalom.
Okazało się, że ktoś źle przeczytał depeszę w TVN24. Marszałek Niesiołowski dopiero ostrzega przed rokoszem Balcerowicza. Uff! Co za nerwy.
G. zarzeka się, że w TVN stało jak wół na czerwonym pasku, że Balcerowicz demoluje sklepy, a Niesiołowski komentował to w studiu.
Sprawdzamy informację z TVN na policji. Jest spokojnie. Ktoś dzwoni do Balcerowicza. Śpi. Premier uspokaja: - Telewizja czasem się myli.

Zasiadamy do przedwczesnej narady. Ochroniarze z parteru przynoszą kawę. Minister Rostowski referuje stan finansów. Premier się przysłuchuje.
Nadal brakuje pieniędzy. Rozważamy likwidację kolei w Polsce. Premier odrzuca ten pomysł, jako populistyczny i niegodny tego rządu.
Trzeba się wziąć do roboty. Dość tego wypoczywania - zagrzewa premier. Zachęca do większej aktywności na giełdzie. Trzeba rozruszać rynek.
Zostało kilka miesięcy do wyborów. A co jak nie wygramy? - Wszystko w rękach wyborców i opatrzności - premier jest spokojny. Na sali podziw.
Premier się rozłącza. Widzimy jeszcze jak odjeżdża na nartach. Skupienie. Kierujemy myśli ku Opatrzności. Modlimy się o powrót premiera.

Późnym popołudniem docieram w Dolomity. Mam ze sobą kluczyki do samolotu rządowego, o które prosił premier.
W pięknym miasteczku na C. zapada wieczór. Wita mnie tutejszy concierge premiera - Biadolini. Prowadzi na stok, gdzie wciąż zjeżdża premier.
Czekamy. W końcu dostrzegam go w mroku. Zjeżdża z impetem w dół. Jest najszybszy. Za nim efektowny pióropusz śniegu. To premier.
Co za przywilej widzieć go znowu. Premier pięknym wirażem zajeżdża prosto pod nasz samochód. Na szczęście stoimy w miejscu.
Na uszach słuchawki od telefonu. Premier cały czas łączy się z krajem. Podczas zjazdu omawiał zaplanowane wydatki z ministrem Rostowskim.
Premier podaje mi rękę. Od razu pyta mnie o aktualny poziom zasilania w kraju i o to czy wszyscy mają wystarczające zapasy opału.
Zaczynam wydzwaniać po elektrociepłowniach. Mylą mi się cyfry na klawiaturze. Premier się uśmiecha: - Raport wyśle mi pan po powrocie.
Przekazuje premierowi kluczyki do samolotu. Chowa do kieszeni. Premier opowiada o wczorajszym brunchu. Berlusconi się domagał.
Berlusconi pytał o sytuację w fabryce Fiata w Tychach. Chce zmusić włoskie fabryki do pracy na cztery zmiany. Nie wie jak to zrobić.

Premier przerywa, bo cały czas dzwoni jego telefon. Odbiera. W słuchawce wrzask. Premier zachowuje spokój. Profesor Bartoszewski - wyjaśnia.
Jest taka inicjatywa oddolna, aby profesor Bartoszewski kandydował na sekretarza generalnego ONZ - wyjaśnia krótko premier.
Premier przyznaje, że najbardziej lubi polskie Tatry. Nie jeździ tam, bo robiłby zbyt dużo zamieszania na stoku. Polacy chcą odpocząć - mówi.
Ale i tutaj w Dolomitach nie odstępuje go tłum. Proszą o autografy, o radę, o chwilę rozmowy. Premier cały czas się zatrzymuje. Uśmiecha się.
Premier rozmawia płynnie z każdym w jego języku. Niezależnie czy to Włoch, Francuz, Niemiec, Chińczyk…

Spacerując tak i miło gawędząc wychodzimy daleko za miasto. Wokół gwiaździsta noc. Premier zauważa obok wyciąg orczykowy. Idziemy tam.
Premier płynną włoszczyzną przekonuje właścicieli do uruchomienia orczyka. Komu jak komu, ale polskiemu premierowi się nie odmawia.
Orczyk rusza, premier odjeżdża w mrok. W ostatnich słowach przypomina, żebym sprawdził czy elektrociepłownie mają wystarczający zapas węgla.
Przez chwile stoję jeszcze i macham. W ciemnościach słyszę, że premier nanosi telefonicznie poprawki na listę leków refundowanych przez NFZ.

c.d.n.


Odc. 6

11.01.2011
Zbieramy się w Kancelarii. Cotygodniowe posiedzenie rządu. Poprowadzi je wicepremier. Ministrowie powoli schodzą się do sali.
Wicepremier siedzi na dalekim końcu długiego stołu. Przed nim laptop. Całkowicie pochłonięty lekturą. Z nikim się nie wita, nikogo nie widzi.
Brakuje ministra obrony. Przed chwilą ktoś go widział w towarzystwie dziennikarzy. Ma nam przestawić poufny raport.
Wicepremier postanawia nie czekać. Zaczyna posiedzenie. Słabo go słychać. Siedzi bardzo daleko.

Wicepremier zdradza, że otrzymał najnowsze dane statystyczne. Postanawia się nimi z nami podzielić. Przystępuje do lektury kolumn z cyframi.
Na początek wybiera najsmakowitsze - jak mówi - zestawienia. - Dynamika produkcji stali zbrojeniowej w okresie ostatnich sześciu lat.
Monotonny potok cyfr, kolejne lata, miesiące. Ministrowie zaczynają rozmawiać. Po chwili tworzy się pod oknem całkiem pokaźne grono. Palimy.

Minister K. pyta czy będzie dziś telekonferencja z premierem. S. odpowiada, że nie, bo premier ćwiczy dzisiaj na skoczni. Trzymamy kciuki.
Tematem numer jeden jest kłótnia Dody z jakąś aktorką. Próbujemy zorientować się co to za aktorka. Nawał pracy nie pozwala śledzić seriali.
Ktoś sobie przypomina, że Doda miała wystąpić na jubileuszowym kongresie partii we wrześniu. Ale była za droga - przypomina S.

Ostatecznie udało się ściągnąć jakiegoś Edwarda Hulewicza. Wystąpił przed marszałkiem Schetyną. - Sporo oszczędziliśmy - podkreśla S.
Nie wiem, kto to jest Hulewicz. S. podaje mi adres na YouTube. http://www.youtube.com/watch?v=f91EaqWR ... re=related

Gdzieś w tle słyszę, jak wicepremier dziękuje wszystkim za głosowanie. Zdaje się, że przyjęliśmy przedłużenie dostaw z Gazpromu do 2082 roku
Nieoczekiwanie wpada na salę spóźniony minister obrony. Za nim z czarną teczka podążą małomówny generał. Ten ze szramą nad okiem.
Bardzo przepraszam - rozkłada ręce minister obrony. - Miałem siedem ekskluzywnych wywiadów dla prasy. Nie mogę się opędzić.
Wicepremier przerywa lekturę danych o zarybieniu stawów, stuka ołówkiem w blat: - Proszę państwa, bardzo proszę. Mniej emocji.

Wicepremier dopiero teraz dostrzega przybycie ministra obrony. Prosi nas o niepalenie w miejscu publicznym. Rzucamy pety. Cicho przez okno.
Głos ma minister obrony. Wstaje, rozkłada szeroko ręce. Opowiada o swoim kilkudniowym pobycie w amerykańskiej bazie lotniczej w Spangdahlem.
Bardzo długi wstęp. Minister szczegółowo relacjonuje z kim się przywitał, z kim przeszedł na ty. Pokazuje nam esemesy od nowych znajomych.
Amerykanie zaprowadzili ministra do hangaru, gdzie w wielkiej tajemnicy pokazywali mu najnowsze cuda techniki wojennej. Ożywiamy się.
Minister dostrzega nasze zainteresowanie. Stopniuje napięcie. Mówi, że nie o wszystkim może opowiedzieć. Tajemnica wojskowa - rozkłada ręce.
Udaje nam się dowiedzieć, że ministrowi - jak mówi - zaprezentowano nóż, który sam się wbija w plecy oraz okulary zastępujące zegarek.
Szczególne wrażenie na ministrze zrobił pewien komputer. Gdy minister nacisnął klawisz spacji, w pokoju obok doszło do zwarcia instalacji.

Po takim pokazie nowinek, ministrowi zaprezentowano jeden z czterech myśliwców USAF, które będą stacjonować od marca w Polsce.
Myśliwce, które zastąpią wycofane pudełka po rakietach Patriot, są realnym wzmocnieniem naszej obronności - mówi minister,
Jednak ze względu na delikatne relacje z Rosją, będą miały wyłącznie uzbrojenie defensywne - zaznacza ze znawstwem minister.
- I tu dochodzimy do sedna - minister uderza pięścią w stół. Prosi towarzyszącego mu generała ze szramą o otwarcie teczki. Pochylamy się.
- Jestem generał Skorupiak - przezwycięża tremę generał. I otwiera teczkę. Na jej dnie leży tablet. Minister uruchamia go.
Na ekranie tableta pojawia się dokument. To ulotka, którą Amerykanie będą wystrzeliwać na pozycję wroga, w przypadku ataku na Polskę.
Myśliwce F-16 będą wyposażone w miotacz ulotek - wyjaśnia minister. - Udało mi się wytargować, że to my ustalimy treść ulotki - triumfuje.
- Szanowni żołnierze wrogiej armii - czyta minister. - Przekroczyliście granice państwa członkowskiego NATO. Słuchamy pełni trwogi.
Jeśli przekroczycie (tu wpisać nazwę rzeki), spotkają was duże nieprzyjemności (wpisać jakie) - kończy minister.

Rzucamy propozycję: atak jądrowy na domy waszych matek, lawina napalmu na wasze kurorty. Minister spraw zagranicznych protestuje.
Rzeczywiście, nie wiemy jaka armia może nas zaatakować. Trzeba ważyć słowa. Więcej dyplomacji. Minister proponuje niczego nie wpisywać.

Nagle dzwoni telefon. S. krzyczy radośnie. Premier skoczył na 227 metrów! Rzucamy się sobie na szyje.

c.d.n.
tekajot
Posty: 2043
Rejestracja: wt lis 16, 2010 7:02 am

Re: Dziennik “Znienacka”, czyli podróże z moim Premierem

Post autor: tekajot »

odc. 7

12.01.2011
Szanowni Państwo. Premier nie spodziewał się takiego stanowiska Rosji. Nie ukrywa, że jest zaskoczony i osobiście dotknięty.
Premier będzie jutro do dyspozycji niezależnych mediów. Liczy na dociekliwość i przygotowanie dziennikarzy.
Drodzy Państwo. To nie żarty. Wylądowaliśmy w Dolomitach. Pędziliśmy nad nocnymi Alpami, ile mocy w silnikach.
Na pokładzie kilka osobistości, w tym S., G. oraz O. Z oddali widzimy premiera. Żegna go miejscowy burmistrz oraz turyści. Błyskają flesze.

Premier w urzędowym stroju. Poprawia marynarkę. Lśnią wypastowane buty. Zachowując milczenie, podaje nam wszystkim dłoń. Powaga chwili.
Premier zagląda do kabiny pilotów. Wita się z dowódcą. Przyjmuje meldunek. Przegląda trasę lotu. Pyta o wykaz prognozy pogody.
Premier na bieżąco nanosi poprawki na trasie lotu. Przejdziemy nad Salzburgiem - rzuca. Na 10 tysiącach.
Wskazuje pilotowi szarą plamę na radarze. To burza śnieżna. - Obejdzie ją pan z lewej. Nie chcę turbulencji - wyjaśnia.
Pilot melduje do wieży zmianę trasy. Premier przypomina o uszkodzonym czujniku temperatury w lewym silniku. Drugi pilot jest zawstydzony.
- Gdyby wszyscy tak robili, byłoby bezpieczniej - myślę patrząc na premiera. Premier w tym czasie zagląda do cateringu. Ocenia dania.

Na pokład wnoszony jest ekwipunek narciarski. Tragarze wstawiają skuter śnieżny. Premier nie zdążył pojeździć.- Są ważniejsze sprawy - ucina.
Gdy szykujemy się do startu, słyszymy zamieszanie z tyłu samolotu. Oglądamy się. Pojawia się Kazimierz Marcinkiewicz. Wraca z San Remo.
Uciekł mi samolot - tłumaczy. Premier wyjaśnia, że nie ma, niestety, wolnych miejsc. Kazimierz Marcinkiewicz deklaruje lot na stojąco.
Kazimierz Marcinkiewicz zostaje wyproszony. Niestety, przyjaźń przyjaźnią, ale względy bezpieczeństwa są zawsze na pierwszym miejscu.

Samolot kołuje. Siedzimy przypięci pasami. Przygaszone światła. Patrzę na premiera. W marsowym obliczu odbija się światło księżyca.
Pada komenda, odpiąć pasy. Załoga zapala światło. Idziemy wciąż jeszcze w górę. Premier od razu przystępuje do briefingu.
Premier zapytuje o nastroje w kraju. G. nie zna jeszcze najnowszych pomiarów. Premier pyta o prezydenta, czy wiadomo dlaczego jest chory.
S. wyjaśnia, że prezydent zatruł się dymem w wędzarni. - Znów ta kiełbasa myśliwska - kiwa głową premier.

Pan prezydent dzwonił na Kreml. Asystent prezydenta Miedwiediewa wyjaśnił mu, że o katastrofę Tu-154 trzeba obwinić przyciąganie ziemskie.
Premier macha ręką. Pyta jak można wykorzystać raport MAK. - Jak należy to przedstawić? - uściśla.
G. próbuje: - Niewiele brakowało, aby pijana ferajna zakłóciła ważne dla Polaków obchody. Premier twardo przerywa: - Nie to miałem na myśli.
S. informuje premiera, że w Belwederze są stolarze, którzy mogą zbić nowy krzyż i ustawić go nocą obok Kancelarii. - Po co? - pyta premier.
- Przybiegną wariaci - odpowiada S. - Nie chcemy nowej wojny - odpowiada zirytowany premier. - Chcemy zgody - artykułuje słowa.
Wtedy G. nieśmiało wrzuca pomysł wspólnej modlitwy rządu na Wawelu. - Przekażcie ten pomysł prezydentowi - macha ręką premier.

Premier jest wyraźnie zniecierpliwiony. Nie pomogliśmy mu. Bierze sprawy w swoje ręce. Rozkłada plany konstrukcyjne Tupolewa.
Premier pochylony nad stolikiem. Ołówek i ekierka w ręku. Szybko przelicza algorytmy. Sprawdza. - No tak jest błąd - mówi.
Okazuje się, że Rosjanie nieprecyzyjnie podali w raporcie rozpiętość skrzydeł Tupolewa. Premier natychmiast znalazł ten błąd.
- Niestety, jeden błąd to za mało, aby podważyć raport - wzdycha z rezygnacją premier. Kiwamy ze smutkiem głowami.
Premier nanosi na marginesie uwagi do polskiego raportu. Cicho przelicza skomplikowane wzory. - Ten samolot nie powinien wystartować - mówi.
- A skoro wystartował to musiał spaść - kończy G. Premier gromi go wzrokiem. I zapowiada osobisty nadzór nad dalszym dochodzeniem.
- Kto jest winien? - pyta nieśmiało O. Premier marszczy brwi. - Nie będę nikogo wskazywał - odpowiada. - Śledztwo trwa.
- Przygotujemy swój raport. Oddamy go w ręce Polaków. Niech sami, we własnym sumieniu rozstrzygną, kto jest winien - rozstrzyga premier.

Premier kończy naradę. Daje znak dłonią, że czas na odpoczynek. Gasną światła.
Pod nami migocą światełka alpejskich kurortów. Znów spoglądam na premiera. Jego wzrok przecina noc. - Wierzę w mądrość Polaków - szepce.


odc. 8
13.01.2011
To był ciężki dzień. Premier jakiś taki nieswój. Zaraz po popołudniowej naradzie wyprosił nas wszystkich z sali.
Wiedzieliśmy co się stanie. Premier wyjął z futerału skrzypce. Po chwili cały korytarz zatonął w dźwiękach Karnawału weneckiego Paganiniego.
Szkoda, że nie mogliśmy tego zobaczyć. Premier we fraku, na środku gabinetu, mistrzowskimi ruchami przebiera smyczkiem. Przeżywa rozterki.
Gdy tak siedzieliśmy zasłuchani, premier przerwał nieoczekiwanie koncert. Wyszedł z gabinetu bez słowa, wkładając w biegu płaszcz.
Ruszyliśmy za nim. Premier wybiegł po schodach i nie zważając na funkcjonariuszy ochrony, wyszedł na ulicę zapłakaną deszczem.

Premier szedł w milczeniu. Zatrzymał się na chwilę na Placu Na Rozdrożu. Podziwiał korek na Trasie Łazienkowskiej. Ludzie przystawali.
Po chwili, wciąż nie odzywając się do nas słowem, ruszył wzdłuż trasy. Wokół szepty niedowierzania: To Premier! Patrz, to Premier!
Premier szedł przed siebie. Wiatr rozwiewał mu dostojnie poły płaszcza. Ludzie rozstępowali się. Zauważyłem, że jedna osoba padła na kolana.
Borowcy nieco brutalnie poturbowali dwie staruszki, które próbowały ucałować premiera w sygnet. Gdybyż premier to zauważył…

Nagle zorientowałem się, że za nami uformowała się całkiem pokaźna procesja. Poniektórzy intonowali już pieśni religijne.
Na wysokości Pomnika Lotnika premier nagle zatrzymał się i odwrócił. Od razu zaczął przemówienie.
Lotnicy - premier wskazał na pomnik - nierzadko zmagają się z żywiołem. Bywa, że przegrywają. Na lotnisku, jak na boisku. Liczy się trener.
Premier wyjaśnił dlaczego zaniechał budowy Drugiej Irlandii. - Zobaczyłem, że tam idzie w złym kierunku. Dzisiejszy dzień przyznał mi rację.
- Dość wiecowania. Czas wracać do pracy - zakończył premier. Ludzie wrócili do pracy. Pewni, że ster w ich kraju jest we właściwych rękach.

Gdy wróciliśmy do kancelarii, premier znów zamknął się w gabinecie. Ruchy jego smyczka były skoczne, weselsze. Kryzys minął.

15.01.2011
Szanowni Państwo. Dziś znów był ciężki dzień. Premier wyjechał.
Przed wyjazdem premier poprosił mnie, abym przekazał panu prezydentowi skromny upominek na zgodę. Przywiezioną z Włoch gilotynkę do cygar.
Niestety, pan prezydent był nieuchwytny. Polował nad stawem obok. Udało mu się ustrzelić kilka kaczek krzyżowek.
Okazało się, że na wieczór pan prezydent zwołał w Belwederze nadzwyczajne posiedzenie Rady Biznesu. Byłem świadkiem przygotowań.

Rozmawiałem z sekretarzem pana prezydenta. Temat spotkania: Państwo w dobie kryzysu. Przerwaliśmy rozmowę, bo akurat catering dowiózł homary
Musiałem opuścić Belweder, gdy pojawili się pierwsi biznesowi goście pana prezydenta. W korytarzu minąłem się z generałem Jaruzelskim.
Generał Jaruzelski stanął na tle wielkiego napisu Zgoda Buduje. - Chętni będą mogli sobie zrobić z nim zdjęcia - wyjaśnił mi sekretarz pan M

Idąc Alejami Ujazdowskimi zaszedłem do Kancelarii. Muszę sobie zgrać na płytę ostatnie sejmowe wystąpienie premiera. Zupełnie zapomniałem.
Telewizja prawie wcale nie pokazuje premiera - wyjaśniłem archiwiście. Pokiwał smutno głową. Ale on ma szczęście, wciąż ogląda premiera.

c.d.n.
tekajot
Posty: 2043
Rejestracja: wt lis 16, 2010 7:02 am

Re: Dziennik “Znienacka”, czyli podróże z moim Premierem

Post autor: tekajot »

odc. 9

16.01.2011
Dziś o świcie samotny spacer po Lesie Kabackim. Dżdżysty poranek, cisza, w ręku cygaro. Miły początek dnia.
Rozmyślałem właśnie nad wyzwaniami stojącymi przed polską prezydencją, gdy między drzewami zobaczyłem znajomą postać. Tak, to pan prezydent.
Pan prezydent najwyraźniej tropił zwierza. Na głowie czapka uszanka, w ręku strzelba. Naślinił palec, sprawdzał skąd wieje wiatr.
Przeraziłem się. Pan prezydent najwyraźniej poluje w rezerwacie. Od razu dzwonię do premiera. Wiem, że właśnie wraca swoim camperem do domu.
Referuje sytuację. Premier poleca mi dyskretnie rozpoznać sytuację i dawać znać, gdyby pan prezydent postrzelił jakiegoś spacerowicza.

Premier zabrał właśnie do swojego campera zziębniętego autostopowicza, Pyta mnie o adres najbliższego schroniska dla bezdomnych.
Podążam śladami pana prezydenta. Przedzieram się przez chaszcze. Już z daleka widzę wozy transmisyjne telewizji. Będzie skandal - myślę.
Wypadam z krzaków prosto na pana M. sekretarza pana prezydenta. Polana w środku lasu. Wokół tłum, kamery, światła. Pan M. uspokaja mnie.
- Pan prezydent nagrywa dla TVN pilotażowy odcinek programu “Ze strzelbą wśród zwierząt” - informuje mnie pan M. Oddycham z ulgą.

Idziemy na plan. Nie można przeszkadzać. Już z daleka widzę charakterystyczna sylwetkę pana prezydenta. Siedzi przy ognisku. Coś opowiada.
Obok pana prezydenta inne gwiazdy: Zygmunt Chajzer, Edyta Górniak, Tomasz Kammel. Pan prezydent tłumaczy im jak podejść rysia. Oklaski.
Uspokojony oddzwaniam do premiera. Nie odbiera. Pewnie dotarł do schroniska dla bezdomnych i pochyla się właśnie nad ich losem.
Na szczęście oddzwania O., który towarzyszy premierowi. Premier zatrzymał się na przejeździe i kurtuazyjnie przepuszcza pociąg.
Premier już niedaleko domu. Czuję głęboką satysfakcję. Zdaliśmy egzamin. Przetrwaliśmy ten tydzień.

17.012011
Z premierem każdy dzień jest przepełniony pracą. Ani chwili na wypoczynek.
Dziś spotkanie z przewodniczącym Rady Europejskiej. Gość chciał sprawdzić jak przebiegają przygotowania Polski do objęcia prezydencji w Unii.
Premier zabrał szefa Rady Europejskiej na budowę Stadionu Narodowego. - Widzę, że polska prezydencja w Unii będzie sukcesem - ocenił gość.
Premier wraz z europejskim gościem zajęli miejsce w kabinie wielkiego dźwigu. Premier fachowo operował żurawiem wzbudzając zachwyt gościa.

W czasie, gdy premier z niezwykłą precyzja przenosił na nowe miejsce kilkudziesięciotonowy maszt oświetleniowy, nagle zadzwonił telefon.
S. zawiadamia, że sytuacja powodziowa zaczyna wymykać się spod kontroli. Zaczynamy krzyczeć i machać do premiera. Premier też nam macha.
Nie ma czasu do stracenia. Wbiegam po ażurowych szczeblach na wielki dźwig. Na wszelki wypadek nie patrzę w dół. Wieje przeraźliwy wiatr.
Rozglądam się, dopiero w kabinie na wysokości 150 metrów. Cóż za widok. Na twarzy premiera odbija się iluminacja Mostu Poniatowskiego.
Na czole premiera dostrzegam kropelki potu. Delikatnie porusza joystickiem. Stawia właśnie maszt. Jest! Dokładnie co do centymetra!
Szef Rady Europejskiej niemal osuwa się z wrażenia. Premier uśmiechnięty sprzedaje mu sympatycznego kuksańca w brzuch. Miła atmosfera.

Błyskawicznie referuję premierowi sytuację powodziową. Zapada decyzja. natychmiast zjeżdżamy na dół.
Premier żegna się ze swoim gościem. Tłumaczy jego kierowcy, jak dojechać na Okęcie. Szef Rady Europejskiej rozumie. Obowiązki wzywają.
Wsiadamy do samochodów. Jedziemy od razu pod Płock. Niestety od razu nasza kolumna staje w korku.
Chłopcy z BOR wyjmują koguty, chcą przedzierać się na sygnale. Premier wyraźnie zirytowany. - Żadnych przywilejów dla władzy - poucza.
Stoimy od piętnastu minut, a tam powódź. Jak z tego wybrnąć? Premier macha do kierowców. - Ja też stoję w korku - uśmiecha się życzliwie.
O. chce dzwonić po helikopter. Ale premier protestuje. - Nie tędy droga - naucza.
Premier podejmuje najlepszą decyzję. Inżynier ruchu włączy na całej naszej trasie zielone światła. Będą się palić dopóki nie przejedziemy.
Z radością obserwujemy jak korek się rozładowuje. Zielona fala dla premiera ma prawie 25 kilometrów. Kierowcy się cieszą. Miło ryczą silniki.

Wjeżdżamy na drogę ekspresową na Gdańsk. Jedziemy tak szybko, na ile przepisy pozwalają. Premier cały czas zerka na prędkościomierz.
Nagle silne uderzenie od spodu. Zarzuca nami. Zatrzymujemy się ze zgrzytem. Straciliśmy koło na koleinach. Leży pogięte za samochodem.
- Tę trasę należy zbudować od nowa - ocenia premier. Pobiera próbki asfaltu. - No tak, nienormatywny - zauważa. Przytakujemy.
S. znowu chce wzywać helikopter. Premier spogląda na niego z wyraźną irytacją. S. potulnie chowa telefon do kieszeni marynarki.

Zostawiamy nasze uszkodzone BMW i wsiadamy do samochodu borowców. Premier siada za kierownicą. Ruszamy na czele kolumny.
Wyprzedzamy kolumnę tirów. Premier idzie na czoło. Na liczniku cały czas dozwolone 90 km/h. Umykamy. Premier spokojnie wrzuca szósty bieg.
Wieczorem docieramy do W. niewielkiej wsi nad Wisłą. Droga zalana. Samochodami zarzuca. Tylko auto premiera pewnie pruje po wodzie.
Premier wchodzi w zakręty, delikatnie zaciągając hamulec ręczny. Za każdym zakrętem zostawiamy za sobą fontannę wody. Co za majstersztyk!
Po jednym z takich zakrętów, gwałtownie zatrzymujemy się. Jesteśmy na środku wsi. Jest ciemno, zgasł prąd. Wszędzie woda.
Premier wkłada kalosze. Od razu biegnie na wały. My za nim, brodząc w zimnej wodzie po kolana. Wszędzie ciemno. Nie wiem gdzie jestem.
Dostrzegamy w ciemnościach sylwetki ludzi. To strażacy i saperzy. Monitorują sytuację. Widzą nadbiegającego premiera. Są przerażeni.

Premier z marszu wbiega na wał. Ocenia stan Wisły. Nic nie widać. - No tak. Ze trzydzieści centymetrów powyżej stanu alarmowego - słyszymy.
Premier zsuwa się na dół. Dotyka palcami wału. - Nasączony w 40 procentach - kiwa głową. Najwyżej tydzień i puści. Strażacy rozkładają ręce
Strażacy meldują. że zepsuła się im ostatnia pompa. Premier prosi nas o kwadrans czasu do namysłu. W tym czasie naprawia pompę.
Zastanawiamy się co zrobić. Wojewoda melduje nam, że jest gotowy do ewakuacji wsi. Drepczemy bezradnie w ciemnościach. Co postanowi premier?
Przeraźliwy łoskot rozdziera nocną ciszę. Zaraz potem seria wybuchów paliwa. - To gaźnik - premier wyciera ręce ze smaru. Pompa działa.
Premier ogłasza decyzję. - Należy zwiększyć objętość koryta Wisły - tłumaczy fachowo. - Wtedy więcej wody się zmieści w rzece - wyjaśnia.
Na zagrożony odcinek ma być ściągnięta eskadra pogłębiarek. Będą pogłębiać Wisłę zgodnie ze wskazaniami premiera.
Premier pyta strażaków, gdzie mieszkańcy. Czy śpią? Okazuje się, że wszyscy modlą się właśnie w kościele. Premier zamierza do nich dołączyć.

Znowu pędzimy po błocie w ciemnościach. Premierowi woda niestraszna. My wciąż na rozlewisku, a on już wchodzi do kościoła.
Zaglądamy do kościoła. Premier zastygł w modlitwie. Ustawiamy się więc pod ścianą w rządku. Niektórych z nas ksiądz wyłapuje do spowiedzi.
Po mszy, premier wspólnie z księdzem błogosławi mieszkańcom. - Zostawiam was w rękach Opatrzności - uspokaja. Kobiety łapią go za ręce.


odc. 10

20.01.2011
Premier od wczorajszej debaty w sejmie nie może dojść do siebie. Przecież ten złośliwy kurdupel może wyprowadzić z równowagi nawet świętego.
Dziś premier był przez pół dnia nieuchwytny. Dopiero panie w Kancelarii powiedziały, że poszedł “trzaskać żelazo”. Czyli ćwiczyć na siłowni.
Premier jest naturą łagodną. Jednak są granice, które ten złośliwy kurdupel bez przerwy przekracza. Dlatego premier musi wyładować emocje.

Dotarliśmy do siłowni. Premier niczym Atlas przygotowywał się właśnie do wzięcia na ramiona 250 kilogramów. Z jego dłoni sypał się talk.
Premier nas zobaczył. Krótki błysk irytacji przeciął jego gołębie oblicze. Wziął 250 kilogramów z przysiadu. Aż nam zaparło dech z wrażenia.
Sztanga opadła z łoskotem na ziemię. Premier odprężył się. Twarz nabrała rumieńców. Zaraz zebranie.

Wracaliśmy na górę. Premier w nastroju bojowym. W windzie czytał “W stalowych burzach” Ernsta Jungera. W oryginale.
Polska od czasów Piłsudskiego nie miała przywódcy tak górującego moralnie i intelektualnie nad swoimi wrogami - zauważa senator S.
Ale Tuska od Piłsudskiego odróżnia bezmiar cierpliwości i taktu dla obrażających go nikczemników - senator S. wpisuje tę myśl na Twitterze.
Trudno się nie zgodzić z senatorem S. - Przecież aż się prosi o rozwiązania nadzwyczajne - komentuje O.

Na szczęście premier nie słyszy naszych komentarzy. - Gdyby to było przed wojną, za podważanie demokracji trafilibyśmy do Berezy - mówi G.
Małe porządki partyjne. Działaczka z Lublina została wezwana przed oblicze trybunału partyjnego za kwestionowanie polityki rządu.
Zbieramy się w pustej sali gimnastycznej. Z jednej strony ława trybunału. Na przeciw, w oddali, drobny zydelek, na którym siada działaczka.
Działaczka składa samokrytykę: - Niesłusznie krytykowałam rząd za to, że odstąpił od budowy trasy ekspresowej z Lublina do Warszawy - łka.
Spoglądam na ławę trybunału. Pośrodku premier. Zmarszczone czoło. Za plecami premiera wielki transparent: “Nasze zaufanie ma swoją cenę”.

Działaczka podaje kontakty, adresy. Premier nie wytrzymuje i gasi lampkę na biurku. Jego serce mięknie. Przytula działaczkę. Ależ ona beczy.
Premier naucza: - Nieodpowiedzialne jest mamienie wyborcy budową autostrad, na które nas nie stać. Działaczka tryska łzami.
- Jestem przekonany, że jeśli przetrwamy u władzy najbliższe trzy kadencje, ta trasa powstanie - pociesza. - Wszystko zależy od wyborców.
Zbieramy się na posiedzenie trybunału. Ława przysięgłych orzeka, że działaczka nadużyła naszego zaufania. Teraz musi wziąć kredyt.
Nasze zaufanie do działaczki wyceniamy na 3 miliony złotych. Premier zmniejsza tę kwotę do 500 tysięcy. - Nie bądźcie bezlitośni - mówi.
Jest nam wstyd. Ale przecież nie chcemy pieniędzy z budżetu. Działaczka bierze u nas kredyt zaufania na 500 tysięcy złotych.

Kara jest w zawieszeniu. - Jeśli działaczka jeszcze raz pozwoli sobie wątpić, to… - kiwa palcem G. Wszyscy patrzymy na nią z wyrzutem.
Wychodzimy z sali. Premier coś jeszcze notuje. Jego ludzkie podejście znów nas zawstydziło. - Nie zasłużyliśmy na takiego przywódcę - myślę.
tekajot
Posty: 2043
Rejestracja: wt lis 16, 2010 7:02 am

Re: Dziennik “Znienacka”, czyli podróże z moim Premierem

Post autor: tekajot »

odc. 11

25.01.2011
Szanowni Państwo. Milczałem przez kilka ostatnich dni. Powód jest chyba oczywisty. Rusza ofensywa ustawodawcza rządu.
W tej chwili przeglądam podręczniki prawnicze i monitory rządowe. Na polecenie premiera przygotowuję nowe ustawy. Wszystkie ręce na pokład.
Skończyłem właśnie pisanie ustawy o samoutrzymaniu emerytów. Teraz zabieram się za ustawę o komercjalizacji szkolnictwa podstawowego.

Wczoraj musiałem przerwać pracę. Premier w trybie pilnym wezwał nas na operatywkę. Od razu dostrzegliśmy nowy element w jego wizerunku.
Element błyszczał na małym palcu lewej dłoni. Bogato zdobiony kamień, chyba malachit, stylizowany na piłkę nożną. Premier ma nowy sygnet.
Premier złożył dłonie i podparł się głową. Przetoczył się pomruk podziwu. Rzecznik G. siedział obok premiera, z lewej strony. Był zapatrzony
Premier, patrząc na rzecznika G., zaczął: - Pięćset… G., nie czekając, wyciągnął banknoty i spojrzał z wdzięcznością na premiera.
- Pięćset dni zostało do Euro - dokończył premier. G. zmieszany zaczął udawać, że tasuje banknoty. Sygnet miał pozostać na palcu premiera.

Premier zapytał nas o przygotowania. Całkiem zapomnieliśmy. - Pięćset dni to kawał czasu. Stadiony się budują - wyrwało się ministrowi G.
Premier błysnął okiem. Poczuliśmy, że jest niezadowolony. Minister sportu zaczął zapewniać, że wszystko zabezpieczone.
Minister zliczył ilość zamówionych płyt betonowych, z których powstaną tymczasowe parkingi pod stadionami. - Każdy dotrze na mecz - zapewnił.
- Zamówiliśmy w Chinach rekordową ilość brezentu. Prawie 60 kilometrów kwadratowych - pokazał rachunki minister. - Dostawcy zdążą - dodał.
Jak wyjaśnił minister, brezentem zostaną przykryte uszczerbki budowlane wokół stadionów. - Nie będzie pokazowego malowania trawy - zapewnił.

Premier pochwalił ministra za szacunek dla pieniędzy podatników. - Nie będziemy stawiać pomników bogactwa w czasie kryzysu - pouczył.
Premier jest człowiekiem gołębiego serca. Po operatywce zaczął wypytywać nas o sprawy rodzinne. Nie mamy przed premierem tajemnic.
O. zdradził, że z powodu ciążących na nim obowiązków państwowych nie może odebrać syna ze szkoły. - To pojedziemy razem - zarządził premier.
Natychmiast wsiedliśmy z połową rządu do samochodów. W kilkanaście aut pędzimy na Żoliborz. Premier opowiada nam o swoich skokach na bungee.
Po drodze minęliśmy się z kolumną prezydenta. Postój na Nowym Świecie. Premier i prezydent wymieniają się uwagami o zimie. Błyskają flesze.

Docieramy do szkoły. Pani dyrektor wita nas z całym gronem pedagogicznym przed wejściem. Czerwony dywan kieruje nas wprost do izby pamięci.
Oglądamy w skupieniu wystawę poświęconą budowniczym Polski. Kazimierz Wielki, Eugeniusz Kwiatkowski. Ożywiamy się przy portretach premiera.
Pani dyrektor opowiada o szkole. Uczniowie nie używają tu podręczników. - Wszystko czerpią z internetu. Zamiast zeszytów mają tablety - mówi.
Premier zadaje fachowe pytania. W końcu decyduje się na poprowadzenie lekcji matematyki. Zarządza klasówkę. Dzieci są zachwycone.

Premier pyta jednego z uczniów kim chce zostać. - Gajowym - odpowiada uczeń. Pani dyrektor wyjaśnia, że za tydzień szkołę odwiedzi prezydent.
Po lekcji premier zabiera klasówki ze sobą. Sprawdzi je w domu. W sali gimnastycznej oglądamy akademię. Uczniowie śpiewają pieśni stadionowe.
Pani dyrektor nie odstępuje premiera. Opowiada o planowanym outsourcingu nauczycieli. Próbujemy ją delikatnie odsunąć na drugi plan.

Idziemy korytarzem. Pani dyrektor robi premierowi zdjęcia z komórki. Nagle widzę złowrogi błysk w oku premiera. Premier odwraca się i…
Premier skacze susem w boczny korytarz i wybiega na podwórko. Nie rozumiemy o co chodzi. Pani dyrektor osuwa się z wrażenia.
Premier zrzuca marynarkę. Śnieg smaga mu twarz. Kogoś goni. Nogi i ręce premiera pracują w zawrotnym tempie. Regularny oddech. Co za widok.
Premier dopada uciekiniera na zakręcie. Skacze mu na plecy. Powala. Biegniemy na pomoc. Niepotrzebnie. Premier zakłada już łobuzowi kajdanki
Łobuz jest przerażony. Premier go rewiduje. Wyciąga mu z kieszeni torebkę z proszkiem. Nabiera na palec. - No tak, kokaina - ocenia.

W tym czasie dzwonię na policję. Premier wyciąga kolejne specyfiki: - Brown - mówi. Dłonie premiera są zabrudzone mazią: - Hm, świeży pejotl
Premier ogląda tabletki: - Podróba ectasy. Może być groźna dla zdrowia - wygraża łobuzowi pięścią. My też wygrażamy. O. próbuje nawet kopnąć.
Przyjeżdża patrol policji. Wysiada komendant główny. Biegnie do premiera. Próbuje otrzepywać mu koszulę ze śniegu. Premier grzecznie oponuje
Komendant drżącymi rękami wyjmuje pudełko: - Medal za Ofiarność i Odwagę - wyjaśnia. Premier odpowiada: - Nie dla zaszczytów bronię ludzi.
Wracamy. Jesteśmy rozdygotani. Premier wyjmuje z kieszeni fotela jakiś tygodnik. - Szwedzki! - cieszy się. Spokojnie rozwiązuje krzyżówkę

odc. 12

30.01.2011
Koniec tygodnia zastał mnie w Drewutni. U pana Mirosława, byłego ministra. Tu, przy 70-calowym telewizorze, bije serce naszej partii.
Pan Mirosław przywiózł właśnie z Londynu prestiżową odzież. Tweedowe marynarki, krawaty, koszulki polo. Premier przebiera w tekstyliach.
Czekamy w napięciu aż premier wybierze dla siebie ubrania. W końcu rzuca nam resztę. Wyrywamy sobie krawaty. Każdy chce wyglądać jak premier.

Pan Mirosław przyjmuje od nas opłaty za odzież. Siadamy do koniaczku. Zaczyna się gawęda. Premier wspomina swoją pierwszą pracę na poczcie.
Pan Mirosław niespokojnie porusza wąsem. Słuchamy jego rozmowy z premierem w skupieniu. Nikt nie śmie przerwać. Nikt nie chce być wyproszony.
Pan Mirosław pyta premiera o stadiony. Wykonawcy skarżą się, że rząd zwleka z zapłatą faktur. Premier spogląda z wyrzutem na ministra sportu.
Minister sportu blady odkłada koniak. Wstaje i tłumaczy, że brakuje pół miliona euro za oprogramowanie sterujące dachem stadionu w Warszawie.

Premier pozwala ministrowi spocząć. Zamyka oczy. Przelicza w głowie budżet. Zapada cisza. Co zdecyduje premier?
Premier ogłasza decyzję: brakujące pół miliona euro na stadiony, zostanie przesunięte ze środków Funduszu Ochrony Zabytków. Oddychamy z ulgą.
Ale skąd wziąć pieniądze na ratowanie zabytków? Z radą podążą nieoceniony minister G.: - Weźmy pieniądze z opłat za przejazd obwodnicami.
Dzięki temu większość kierowców zamiast bezmyślnie omijać miasto z boku, będzie mogła obejrzeć zabytki z bliska. Muzea przeżyją oblężenie.

Pomysł podoba się premierowi: - Trzeba wspierać turystykę. Wszyscy tak robią - chwali ministra. Spontaniczne oklaski. Minister się cieszy.
Głos zabiera pan Mirosław. Niepokoi się słabnącymi notowaniami rządu. Premier zamyka oczy. Patrzymy na ten widok z bólem.
Premier tłumaczy przyczyny spadku notowań: - Mroźna zima, spóźniona wiosna, przykra operacja cenowo-podatkowa… - wylicza. Słuchamy uważnie.
- Wszystko przeciw nam - niski głos pana Mirosława wprowadza nas w melancholijny nastrój. Przez pokój przechodzi fala westchnień.

Pan Mirosław kontynuuje: - Podobno są tacy, którzy chcieliby wykorzystać trudną sytuację klimatyczno-gospodarczą i zmienić władze w partii.
A więc wśród owieczek są w naszej partii wilki, które chcą podgryźć premiera. Truchlejemy. Cisza. O. zaczyna głośno szlochać.
- Kto zdradził? - wyrywa się ministrowi G. Premier pozostaje spokojny. - Mówienie o zdradzie w polityce nie ma sensu - pointuje błyskotliwie.
Patrzę na premiera i rozumiem, że ludzie wybitni doceniani są najczęściej dopiero przez następne pokolenia. Czy tym razem też tak będzie?
ODPOWIEDZ