Na opak
Jeśli myślą nie sięgam,
Gdzie oko nie widzi.
Skażon ludzką niewiedzą,
W tej niewiedzy szydzi.
Szuka, mając pod ręką,
Złapanego tropi.
Wyłowiwszy topielca.
Zanużając topi.
Ślepiec wodzi na smyczy,
Niemy uczy czytać.
Czy ja wiedząc o sprawie,
Powinienem pytać?
Iść po wodzie, nie płynąć,
Siąść w drodze okrakiem.
A na nogach pofruwać,
Udając żem ptakiem.
Nauki weźnie u głupca,
Doktorant z papierem.
Kolarz ściga na pieszo,
Na plecach z rowerem.
Czytać słowa opacznie,
Nowym drażnić prądem.
Zapach łąki nazywać,
Spalenizny swądem.
Nie rozmnażać, zabijać,
Chłopów łączyć w pary.
Psychopatę zrozumcie!
Podrzuczcie ofiary.
Najbliższych.
Dzisiaj pewnie jak nigdy,
Szatan ma uciechę.
Miesza w świecie z rozmachem.
Za często z pośpiechem.
Józef Bieniecki
Niech się stanie
Maryi Gromnicznej
Maryi Gromnicznej
Szarawym wierchem, modrą jutrzenką,
Wciąż nie strudzona czuwasz Panienko.
O słotnej porze, w mrozie siarczystym,
Krajem podążasz z mieczem ognistym,
A ostrzem jego jest płomień święty,
Z Twoim poczęciem i on poczęty.
W okowach mrozu chaty i drzewa,
Lutowe pieśnie wiatr mroźny śpiewa.
W mozolnym trudzie za opłatkami,
Chociaż nie musisz, Ty pośród, z nami.
Zawsze i wszędzie Twoja potęga,
W niebie, na ziemi i piekła sięga.
Od wieków strzeżesz nas z wielką troską,
Stąd Cię Gromniczną zwą Matką Boską.
Matczyna czułość z jaką otaczasz,
Słuchasz, przygarniasz, grzesznym przebaczasz,
Chylimy czoła, wdzięczność wyraża,
I cześć oddaje w wszystkich ołtarzach.
W zwiewnej sukience, księżyc towarzysz,
Idąc przez pola, stojąc na straży,
Śnieżyn misternych rozpalił krocie,
Tęcze brylantów w srebrze i złocie.
I chociaż z Nieba wciąż Matka Boska,
Dla nas jest swojska, bo nasza polska.
Józef Bieniecki
Szarawym wierchem, modrą jutrzenką,
Wciąż nie strudzona czuwasz Panienko.
O słotnej porze, w mrozie siarczystym,
Krajem podążasz z mieczem ognistym,
A ostrzem jego jest płomień święty,
Z Twoim poczęciem i on poczęty.
W okowach mrozu chaty i drzewa,
Lutowe pieśnie wiatr mroźny śpiewa.
W mozolnym trudzie za opłatkami,
Chociaż nie musisz, Ty pośród, z nami.
Zawsze i wszędzie Twoja potęga,
W niebie, na ziemi i piekła sięga.
Od wieków strzeżesz nas z wielką troską,
Stąd Cię Gromniczną zwą Matką Boską.
Matczyna czułość z jaką otaczasz,
Słuchasz, przygarniasz, grzesznym przebaczasz,
Chylimy czoła, wdzięczność wyraża,
I cześć oddaje w wszystkich ołtarzach.
W zwiewnej sukience, księżyc towarzysz,
Idąc przez pola, stojąc na straży,
Śnieżyn misternych rozpalił krocie,
Tęcze brylantów w srebrze i złocie.
I chociaż z Nieba wciąż Matka Boska,
Dla nas jest swojska, bo nasza polska.
Józef Bieniecki
Nie okiełzam
Nie okiełzam
Nie okiełzam cię duchu,
Mgławie zwiewny, cichy.
Zjaw, chochlików druchu,
Czarodzieju lichy.
Po bezdrożach kołota,
Nimfa na moczarach.
Znów ptaszyskiem skrzydlata,
Krakaniem zniewala.
Na bagiennych ogniskach,
Urojenia płodzisz.
W wilczych koralikach,
Przekonania chłodzisz.
Gdzieś w niezdrowej zadumie,
Wyobraźni mocą.
Na rozsądku, rozumie,
Myśli się szamocą.
Jednych, zatem uwiedzie,
Drugim, rady nie da.
Trzecich, tanio przekupi,
Czwartych, z zyskiem sprzeda.
Zawieszona na skraju,
Niepewności bytu.
Na tandetnej reklamie,
Podejściem i chwytu.
Józef Bieniecki
Nie okiełzam cię duchu,
Mgławie zwiewny, cichy.
Zjaw, chochlików druchu,
Czarodzieju lichy.
Po bezdrożach kołota,
Nimfa na moczarach.
Znów ptaszyskiem skrzydlata,
Krakaniem zniewala.
Na bagiennych ogniskach,
Urojenia płodzisz.
W wilczych koralikach,
Przekonania chłodzisz.
Gdzieś w niezdrowej zadumie,
Wyobraźni mocą.
Na rozsądku, rozumie,
Myśli się szamocą.
Jednych, zatem uwiedzie,
Drugim, rady nie da.
Trzecich, tanio przekupi,
Czwartych, z zyskiem sprzeda.
Zawieszona na skraju,
Niepewności bytu.
Na tandetnej reklamie,
Podejściem i chwytu.
Józef Bieniecki
W Porażu
W Porażu
Wjeżdżających do Poraża,
Ostry zakręt już przeraża.
Na granicy wciąż rżną głupa,
Łatwiej walnąć w słupa,
Wiedząc, że wszystko do dupy,
Postawiono z gumy słupy.
Tonący się brzytwy chwyta,
Tu nie chwyta, znaki czyta.
Rejestracja od ogona,
W przednim lustrze widać, ona.
Wężownica z samochodu,
Tam gdzie tył masz, szukasz przodu.
Kmieć oszczędna. Wałkiem z kija,
Wieczorami asfalt zwija.
Gmina nadto też leniwa,
Szkap lenistwem wprost zadziwia,
Jadąc z górki, w dyszlu siada,
Czy Kasztanka czy też Gniada,
W końcu drogi zeskakuje,
Nim wóz w dole wyhamuje.
Sołtys, też leniwie chłapie,
Pracowicie piwko żłopie,
Gdy żarówkę zechce zmienić,
Musi z pracą, wieś ożenić.
Kręcą, kręcą, baby,chłopy,
On stawiając w środku chałupy.
Ręką dzierżąc w taborecie,
Kręcić chałupą, kręcić plecie.
Wydał córkę, piękna, młoda,
Nie wiadomo skąd uroda,
Ojciec, jak nocy przekleństwo,
Mać, czarownic podobieństwo.
Och, wesoło i bogato,
Ogień sztuczny tlił poświatą,
Mówić głośno nie wypada,
Siano spalił od sąsiada.
Wódki lano całe morze,
Może ćwiartka, liter może,
Zaś na misach maść wątpliwa,
Do padliny niż mięsiwa.
O północy okrzyk zgodny,
Kto nie miał dziś panny młody?
Jo! Spod stołu. Ktoś ty człecze?
Jo pan młody, biedak rzecze.
Orkiestra więc dalej rżnęła,
Panią młodą, aż zasnęła.
Nie w porządku byłbym grubo,
I nie cieszył wioski chlubą,
Piszę przeto, też o Straży,
Ochotniczej, gospodarzy.
Dobrze leją po zabawie,
Piwsko ciśnie im w sikawę.
Po wsiach krąży wieść uliczna,
Że to straż, ekologiczna.
Psy na stojąc usypiają,
A dupami w głos szczekają.
Jontek gdy budował chałupę,
Na sośninie zwiesił lampę,
I budował tylko w nocy,
Twierdził, że ma dobre oczy.
Dach uczepił do komina,
Mówiąc: tak budowę się zaczyna.
Chałupy nie ma, Jontka nie ma,
Sołtys szuka gdzie przyczyna.
Historyjki usłyszałem,
Skrzętnie zatem je spisałem.
Józef Bieniecki
Wjeżdżających do Poraża,
Ostry zakręt już przeraża.
Na granicy wciąż rżną głupa,
Łatwiej walnąć w słupa,
Wiedząc, że wszystko do dupy,
Postawiono z gumy słupy.
Tonący się brzytwy chwyta,
Tu nie chwyta, znaki czyta.
Rejestracja od ogona,
W przednim lustrze widać, ona.
Wężownica z samochodu,
Tam gdzie tył masz, szukasz przodu.
Kmieć oszczędna. Wałkiem z kija,
Wieczorami asfalt zwija.
Gmina nadto też leniwa,
Szkap lenistwem wprost zadziwia,
Jadąc z górki, w dyszlu siada,
Czy Kasztanka czy też Gniada,
W końcu drogi zeskakuje,
Nim wóz w dole wyhamuje.
Sołtys, też leniwie chłapie,
Pracowicie piwko żłopie,
Gdy żarówkę zechce zmienić,
Musi z pracą, wieś ożenić.
Kręcą, kręcą, baby,chłopy,
On stawiając w środku chałupy.
Ręką dzierżąc w taborecie,
Kręcić chałupą, kręcić plecie.
Wydał córkę, piękna, młoda,
Nie wiadomo skąd uroda,
Ojciec, jak nocy przekleństwo,
Mać, czarownic podobieństwo.
Och, wesoło i bogato,
Ogień sztuczny tlił poświatą,
Mówić głośno nie wypada,
Siano spalił od sąsiada.
Wódki lano całe morze,
Może ćwiartka, liter może,
Zaś na misach maść wątpliwa,
Do padliny niż mięsiwa.
O północy okrzyk zgodny,
Kto nie miał dziś panny młody?
Jo! Spod stołu. Ktoś ty człecze?
Jo pan młody, biedak rzecze.
Orkiestra więc dalej rżnęła,
Panią młodą, aż zasnęła.
Nie w porządku byłbym grubo,
I nie cieszył wioski chlubą,
Piszę przeto, też o Straży,
Ochotniczej, gospodarzy.
Dobrze leją po zabawie,
Piwsko ciśnie im w sikawę.
Po wsiach krąży wieść uliczna,
Że to straż, ekologiczna.
Psy na stojąc usypiają,
A dupami w głos szczekają.
Jontek gdy budował chałupę,
Na sośninie zwiesił lampę,
I budował tylko w nocy,
Twierdził, że ma dobre oczy.
Dach uczepił do komina,
Mówiąc: tak budowę się zaczyna.
Chałupy nie ma, Jontka nie ma,
Sołtys szuka gdzie przyczyna.
Historyjki usłyszałem,
Skrzętnie zatem je spisałem.
Józef Bieniecki
Uczę się myśleć
Uczę się myśleć
Myśleć się uczę.
I życie czytać.
Sensownie kluczę,
By cię przywitać.
Jesteś nadzieją,
Ducha wzrastanie.
Wiecznym pomnikiem,
Na przemijanie.
Śladem na drodze,
W zmrożonej grudzie.
Światłem w otchłani,
W życiowym trudzie.
Kosodrzewiną,
Ofiarnym krzewem.
Nauki boginią.
Oliwnym drzewem.
Czystym brylantem,
Aktem strzelistym.
Jak Anioł gniewna,
Z mieczem ognistym.
Ty myśli światła,
Duchem natchniona.
Błogosławiona.
Józef Bieniecki
Myśleć się uczę.
I życie czytać.
Sensownie kluczę,
By cię przywitać.
Jesteś nadzieją,
Ducha wzrastanie.
Wiecznym pomnikiem,
Na przemijanie.
Śladem na drodze,
W zmrożonej grudzie.
Światłem w otchłani,
W życiowym trudzie.
Kosodrzewiną,
Ofiarnym krzewem.
Nauki boginią.
Oliwnym drzewem.
Czystym brylantem,
Aktem strzelistym.
Jak Anioł gniewna,
Z mieczem ognistym.
Ty myśli światła,
Duchem natchniona.
Błogosławiona.
Józef Bieniecki
Niech się stanie
Niech się stanie
W grymasie bólu, ściśnięte szczęki,
Głębokie bruzdy, katów udręki.
Już zwyrodnieniem nikt nie zaskoczy,
Spuchnięte ciało, wklęśnięte oczy.
Kir na ołtarzach, smutek na twarzy,
Przeklęta krzywda, sędziów - zbrodniarzy,
Ból niewinnego, żałosne plemię,
W przyszłości wieków przekleństwem drzemie.
Ziemia zorana, mogił miliony,
Pańskie stworzenie, już pogrzebiony.
Grzechów obraza, bicze u słupa,
Piękny i młody w przymierzu trupa.
Toczony trądem, chorobą zdjęty,
Początkiem życia upada ścięty.
Głodny i biedny w Krzyża ramionach,
Śmierć nie przeraża, z godnością kona.
Kataklizm wojny, trzęsień, wulkanów,
Katusze z ręki ziemskich tyranów.
Czas beznadziei, zbrodniczych rządów,
Myśl zwyrodniała szatańskich prądów.
"W proch się obrócisz" - niech się więc stanie,
Trudniejsze życie niżli konanie.
Józef Bieniecki
W grymasie bólu, ściśnięte szczęki,
Głębokie bruzdy, katów udręki.
Już zwyrodnieniem nikt nie zaskoczy,
Spuchnięte ciało, wklęśnięte oczy.
Kir na ołtarzach, smutek na twarzy,
Przeklęta krzywda, sędziów - zbrodniarzy,
Ból niewinnego, żałosne plemię,
W przyszłości wieków przekleństwem drzemie.
Ziemia zorana, mogił miliony,
Pańskie stworzenie, już pogrzebiony.
Grzechów obraza, bicze u słupa,
Piękny i młody w przymierzu trupa.
Toczony trądem, chorobą zdjęty,
Początkiem życia upada ścięty.
Głodny i biedny w Krzyża ramionach,
Śmierć nie przeraża, z godnością kona.
Kataklizm wojny, trzęsień, wulkanów,
Katusze z ręki ziemskich tyranów.
Czas beznadziei, zbrodniczych rządów,
Myśl zwyrodniała szatańskich prądów.
"W proch się obrócisz" - niech się więc stanie,
Trudniejsze życie niżli konanie.
Józef Bieniecki