I to po polskiemu.
Oto ona:
Autor zapewnie nie grywa na giełdzie papierów wartościowych,albo nie ma czasu i cierpliwości aby poobserwować co się tam dzieje.Za kilka miesięcy ten kraj będzie dobity...
Polska, popierając pakiet pomocowy Unii Europejskie dla Grecji, może nie tylko Grecji nie pomóc, ale nawet przyczynić się do pogłębienia zapaści polityki w Europie. Za kilka miesięcy Grecja będzie dobita, a za kilka lat Unia nie będzie mogła zrealizować ważnych inwestycji - pisze Michał Sutowski w Wirtualnej Polsce.
Słodko i zaszczytnie jest bronić ojczyzny przed "bankructwem i utratą niezależności” - nie wiem, co na to zwykli Grecy, ale posłowie rządzącej Grecją partii PASOK dali się przekonać. Rząd Jeorjosa Papandreu przetrwał, państwa strefy Euro Plus (plus Polska) wypłacą w końcu te 12 miliardów na spłatę kredytów, Hellada nie zbankrutuje - przynajmniej do lipca. No chyba, że posłom coś odbije i w końcu czerwca zablokują plany kolejnych cięć - albo też posłów na taczkach wywiezie tzw. lud i w ogóle nie będzie komu głosować.
Trudno o lepszą ilustrację dzisiejszej nędzy polityki europejskiej niż właśnie kryzys grecki. Po pierwsze, pomysł warunkowej "bratniej pomocy" dla Grecji oznacza de facto zawieszenie demokracji w tym kraju. Powrócił stary dobry język technokracji: przewodniczący Barroso zachęcał ostatnio Greków do "podjęcia rozsądnej decyzji”. W sytuacji kraju na krawędzi bankructwa stanowi to wymuszenie: tymczasowa pomoc za jak najbardziej trwałe cięcia i prywatyzację niemal wszystkiego - choć trudno wskazać przykład kraju, który taką metodą wyszedłby trwale z głębokiej recesji.
Po drugie - surowość Europy wobec Greków idzie w parze z tradycyjną już troską o los banków. Cięcia budżetowe i transze kredytów służą przecież spłacie zadłużenia - także wobec banków i funduszy współodpowiedzialnych za kryzys roku 2008. Rządom Eurolandu brakuje politycznej woli, aby wymusić partycypację w pakiecie ratunkowym na podmiotach prywatnych - choć jeszcze niedawno wiele z nich obficie korzystało z publicznej (czyt. podatników) pomocy. Państwa muszą ratować banki - banki nie muszą nic. No chyba, że dostaną państwowe gwarancje (jak to było: zysk zawsze prywatny, ryzyko zawsze publiczne?) ...
Po trzecie - elitom politycznym Europy brakuje nie tylko "planów awaryjnych”, wizji skutecznej profilaktyki na przyszłość, ale nawet wyobraźni na temat ewentualnych skutków krachu. O wadze strefy euro - na poziomie działań, a nie pełnych patosu, apokaliptycznych deklaracji - musiał ostatnio przypomnieć Angeli Merkel... wielki biznes (szefowie Siemensa, Daimlera, Boscha). Menedżerowie przemysłu gorączkowo nawołują rządy strefy euro do interwencji, ponieważ najlepiej zdają sobie sprawę z faktu, że Niemcy to nie tylko unijny płatnik netto. To przede wszystkim największy beneficjent strefy euro - pomimo greckiej zapaści, niemiecki budżet zanotował w maju... 9-procentowy wzrost przychodów. Eksport kwitnie - ale w warunkach wspólnej waluty.
Z katastrofy podobnej do greckiej nie ma łatwego wyjścia - ale nawet Europejski Bank Centralny, MFW i premierów Eurolandu stać na coś więcej niż mantrę rodem sprzed kryzysu: "ciąć, ciąć, ciąć”. Upadły projekty długofalowe - jak choćby wspólne euroobligacje, redukujące ryzyko bankructwa poszczególnych państw i tzw. efektu domina. Dług Grecji wynosi około 340 mld euro - nikt nie wskazał pomysłu jak osłabiony cięciami kraj, pozbawiony (już niedługo) sektora publicznego, miałby go spłacić. Propozycje radykalnej (o połowę) redukcji długu wychodzą już nawet z kręgów CDU (poseł Manfred Kolbe), ale rozbijają się m.in. o terror agencji ratingowych – kompromitacja z 2008 roku nie przeszkadza im dalej rozdawać kart.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title, ... &_ticrsn=3
Ja akurat mam i wiem ,że instytucje finansowe nie tylko rozdają karty,ale również dyktują warunki gry i potrafią poprzez swoje spekulacje i manipulacje doprowadzać do tego,że gra toczy się dokładnie tak jak chcą.
A ci chłopcy nie znaja litości.