Pochmurny świt.
Grzech.
Grzech.
Na prawicy ,na lewicy,
W forsie pławią się" nędznicy."
Bożek gnębi i ubogich,
Choć wysokie dla nich progi,
Nie zarobisz-ukraść można,
Nęci wszystkich myśl bezbożna.
A im kasa wyższa będzie,
Wyższy stołek na urzędzie.
Pierwszy milion,trzeci milion,
Hossa,sława i kotylion.
A gdy zbierzesz dużą pulę,
Możesz zostać nawet królem.
Więc korupcja niczym róża,
Ta sztamowa,piękna duża.
Niesie słowem te przesłanie,:
Nie obchodzi nas gadanie.
Kto przy władzy i przy forsie,
Uczestniczy w wielkiej hossie.
I nie ważne,kto gdzie ,kiedy,
Dziś napędza wszystkim biedy.
Józef Bieniecki
Na prawicy ,na lewicy,
W forsie pławią się" nędznicy."
Bożek gnębi i ubogich,
Choć wysokie dla nich progi,
Nie zarobisz-ukraść można,
Nęci wszystkich myśl bezbożna.
A im kasa wyższa będzie,
Wyższy stołek na urzędzie.
Pierwszy milion,trzeci milion,
Hossa,sława i kotylion.
A gdy zbierzesz dużą pulę,
Możesz zostać nawet królem.
Więc korupcja niczym róża,
Ta sztamowa,piękna duża.
Niesie słowem te przesłanie,:
Nie obchodzi nas gadanie.
Kto przy władzy i przy forsie,
Uczestniczy w wielkiej hossie.
I nie ważne,kto gdzie ,kiedy,
Dziś napędza wszystkim biedy.
Józef Bieniecki
Moralnym kacu.
Moralnym kacu.
Kawę na ławę,wid nie wid,
Myśli kaprawe-siebie wstyd.
Ręce do brania-nie dawania,
W kacu moralnym zakłamania.
Tytuł naukowy-gazetowy.
Wiedza o niczym-groteskowy.
Z proletariatu krok do przodu,
Z wiedzą-co w uchu miewa miodu.
Z rozdartym wnętrzem,krok przed szykiem,
Cieszy salonów bilecikiem.
A kiep w ogóle-pryszcz społeczny,
Dla władzy bardem jest bezpiecznym.
Już na historii zrobił kasę,
Bo zakłamania posiadł klasę.
Razem z publiką, pół debili,
Historię z kłamstwem przemielili.
Dzisiaj na barkach zakłamania,
Zawładnął władzą, do wzrastania.
I sępi się w objęciach kliki,
Dla kaleczenia polityki.
Józef Bieniecki
Kawę na ławę,wid nie wid,
Myśli kaprawe-siebie wstyd.
Ręce do brania-nie dawania,
W kacu moralnym zakłamania.
Tytuł naukowy-gazetowy.
Wiedza o niczym-groteskowy.
Z proletariatu krok do przodu,
Z wiedzą-co w uchu miewa miodu.
Z rozdartym wnętrzem,krok przed szykiem,
Cieszy salonów bilecikiem.
A kiep w ogóle-pryszcz społeczny,
Dla władzy bardem jest bezpiecznym.
Już na historii zrobił kasę,
Bo zakłamania posiadł klasę.
Razem z publiką, pół debili,
Historię z kłamstwem przemielili.
Dzisiaj na barkach zakłamania,
Zawładnął władzą, do wzrastania.
I sępi się w objęciach kliki,
Dla kaleczenia polityki.
Józef Bieniecki
Polska bez Polski.
Polska bez Polski.
Stocznie rozgrabić-obcym da,
Kup za dwa grosze Niemcze!
Jakaś obłudna obcja zła,
Platformą w błoto depcze.
Kopalnie zalać-zdeptać w proch,
Nie łudzić je przyszłością.
Każdy w rozwoju gasić krok,
Póki nie w gardle kością.
Zagłębie Miedzi-złotą kurę,
Oskubać już na grzędzie.
I zaprowadzić prawo szczura,
Niech na urzędzie siędzie.
Srebra rodowe ziemi naszej,
We wrogie oddać łapy.
Niechaj krew nasza już nie straszy,
W ruinach jej atrapy.
Energii nadać obcy ryt,
W zależność by poległa.
By wróg odwieczny przejął byt,
We wszystkim im uległa.
Czy rozum wam odebrał Bóg,
Że jesteś już bezwolny?
I z dwóch nie możesz wybrać dróg,
Psiarczykiem żeś Platformy ?
Platforma zdrajców-rządzi wspak,
I Orła już oskubła.
Iż Polski w Polsce mamy brak,
Orzeł we znaku wróbla!!!
Józef Bieniecki
Stocznie rozgrabić-obcym da,
Kup za dwa grosze Niemcze!
Jakaś obłudna obcja zła,
Platformą w błoto depcze.
Kopalnie zalać-zdeptać w proch,
Nie łudzić je przyszłością.
Każdy w rozwoju gasić krok,
Póki nie w gardle kością.
Zagłębie Miedzi-złotą kurę,
Oskubać już na grzędzie.
I zaprowadzić prawo szczura,
Niech na urzędzie siędzie.
Srebra rodowe ziemi naszej,
We wrogie oddać łapy.
Niechaj krew nasza już nie straszy,
W ruinach jej atrapy.
Energii nadać obcy ryt,
W zależność by poległa.
By wróg odwieczny przejął byt,
We wszystkim im uległa.
Czy rozum wam odebrał Bóg,
Że jesteś już bezwolny?
I z dwóch nie możesz wybrać dróg,
Psiarczykiem żeś Platformy ?
Platforma zdrajców-rządzi wspak,
I Orła już oskubła.
Iż Polski w Polsce mamy brak,
Orzeł we znaku wróbla!!!
Józef Bieniecki
Twoje imię.
Twoje imię.
Imię twoje z szelestem listowia,
Wywołuje uczucia wrażliwe.
Kiedy leżąc u mego wezgłowia.
Szeptasz z wiatrem ,dykteryjki tkliwe.
Wdzięcznym dzwonkiem z skowronkiem
się błąka,
,
Miesza razem z potoka szemraniem.
Tam pod lasem ,mocarzowa łąka,
Powróciła z boćkowym klekaniem.
Błądzi łąką w ciepło popołudnia,
Z chorałami cykadów się trąca.
Aniołami w motylach przecudna,
Nad kobiercem kwiatów falująca.
W tataraku szepta czułe słowa,
I wieczornym rechem żabek niesie.
A brzezina , od słońca pąsowa,
Hen powtarza po sosnowym lesie.
I w miłosnych wyznaniach słowika,
Gdy się chwali przy pełni księżyca.
Kiedy lasu przycicha muzyka,
Wiernych wspomnień imienia kotwica.
W księżycowe wpletwszy warkocze,
W srebrzystych wypłynowszy falach.
Pieśń imienia, na sercu łaskocze,
Na gitarach podpływając z dala.
Twoje imię jest moim westchnieniem,
Sennym pięknem wychyla się z nocy.
Każdym brzaskiem ,ust moich promieniem,
Z namiętnością zapatrzone oczy.
Józef Bieniecki
Imię twoje z szelestem listowia,
Wywołuje uczucia wrażliwe.
Kiedy leżąc u mego wezgłowia.
Szeptasz z wiatrem ,dykteryjki tkliwe.
Wdzięcznym dzwonkiem z skowronkiem
się błąka,
,
Miesza razem z potoka szemraniem.
Tam pod lasem ,mocarzowa łąka,
Powróciła z boćkowym klekaniem.
Błądzi łąką w ciepło popołudnia,
Z chorałami cykadów się trąca.
Aniołami w motylach przecudna,
Nad kobiercem kwiatów falująca.
W tataraku szepta czułe słowa,
I wieczornym rechem żabek niesie.
A brzezina , od słońca pąsowa,
Hen powtarza po sosnowym lesie.
I w miłosnych wyznaniach słowika,
Gdy się chwali przy pełni księżyca.
Kiedy lasu przycicha muzyka,
Wiernych wspomnień imienia kotwica.
W księżycowe wpletwszy warkocze,
W srebrzystych wypłynowszy falach.
Pieśń imienia, na sercu łaskocze,
Na gitarach podpływając z dala.
Twoje imię jest moim westchnieniem,
Sennym pięknem wychyla się z nocy.
Każdym brzaskiem ,ust moich promieniem,
Z namiętnością zapatrzone oczy.
Józef Bieniecki
Żołnierzom wyklętym.
Żołnierzom wyklętym.
"Myśmy rebelianci ,
polscy partyzanci."
Gdy nastał czas,my uszli w las,
Na pastwę został dom.
A niekorzystny w świecie czas,
W wyklętych ciskał grom.
Czerwona krew, jak słońca krąg,
Wytoczył stary wróg.
Sens krzywd rozumiał, z wzniosłych rąk,
Jedyny w Niebie Bóg.
Drwiny pokoleń i krzywd splot,
Oplotły Orła kraty.
W "kużni wolności"-sierp i młot,
Poprzedził zbrodnią,Katyń.
Nie mogli milczeć w szponach zła,
A cel, w wierze uświęcił.
Pamięć i wolność w parze szła,
Wola i prawe chęci.
Za wartość sprawy, poległ mąż.
Dług oddał Jej do końca.
I z sierpem w pysku zdycha wąż,
W konwulsjach sierpem trąca.
Józef Bieniecki,
"Myśmy rebelianci ,
polscy partyzanci."
Gdy nastał czas,my uszli w las,
Na pastwę został dom.
A niekorzystny w świecie czas,
W wyklętych ciskał grom.
Czerwona krew, jak słońca krąg,
Wytoczył stary wróg.
Sens krzywd rozumiał, z wzniosłych rąk,
Jedyny w Niebie Bóg.
Drwiny pokoleń i krzywd splot,
Oplotły Orła kraty.
W "kużni wolności"-sierp i młot,
Poprzedził zbrodnią,Katyń.
Nie mogli milczeć w szponach zła,
A cel, w wierze uświęcił.
Pamięć i wolność w parze szła,
Wola i prawe chęci.
Za wartość sprawy, poległ mąż.
Dług oddał Jej do końca.
I z sierpem w pysku zdycha wąż,
W konwulsjach sierpem trąca.
Józef Bieniecki,
W adwentowym oczekiwaniu.
W adwentowym oczekiwaniu.
W adwentowym czekaniu,
Modlimy się Panie,
Abyś oczy Swoje,
Obrócił znów na nie.
Świat niepokorny,
My na nim czekamy,
Precz odrzucony,
Dziennie poniżony.
Wierni czekają,
Na Ciebie w stajence,
Byś w swoim czasie,
Zmienił ludzkie serce.
Swoją modlitwą,
Pojednań ,pokuty,
Będziesz to czynić,
Nim zejdziesz-dopóty.
Póki oddzielisz,
Złego od dobrego,
W Królestwie znajdziem,
Boga Przedwiecznego.
Józef Bieniecki
W adwentowym czekaniu,
Modlimy się Panie,
Abyś oczy Swoje,
Obrócił znów na nie.
Świat niepokorny,
My na nim czekamy,
Precz odrzucony,
Dziennie poniżony.
Wierni czekają,
Na Ciebie w stajence,
Byś w swoim czasie,
Zmienił ludzkie serce.
Swoją modlitwą,
Pojednań ,pokuty,
Będziesz to czynić,
Nim zejdziesz-dopóty.
Póki oddzielisz,
Złego od dobrego,
W Królestwie znajdziem,
Boga Przedwiecznego.
Józef Bieniecki
Okruchy miłości.
Okruchy miłości.
Po poezji zostaną zawsze świeże płatki,
A miłości okruchy,chociaż będą tliły.
Wiary wieczne nadzieje niezniszczalne świadki,
Biczem na zło-by prawdę -dobro nie zabiły.
Bo na ścieżkach dobroci pełno kwiatów-krocie,
I wśród chwastów,choć drogą,to pięknem przemierza.
Nawet cudne kaczeńce,rosną w mule, błocie,
Choć porosłe chwastami przyrzeczne nadbrzeża.
Z jednej małej iskierki,płoną wieczne stosy,
Pokojowe orędzie zawiesza oręża.
A odważnych słów kilka,mnoży w milion głosy,
Wiara mimo przegranej silniejszych zwycięża.
Wiele kropel spadając i skałę wydrąży,
Aby nie lec pokusie,nie czyta,nie słucha.
Niesie sztandar zwycięstwa-Narodu Chorąży,
Jego siła w spólnocie,potężna nie krucha.
Na oblicze Narodu nie spłyną łez rosy,
Przekleństwem kazamatów nie zatrzasną
,dżwierzy
W zapomnianych mogiłach nie porosną wrzosy,
Krwi daremnie złożonej ofiarnych żołnierzy.
Niechaj okruch miłości do serca zapuka,
A wieszcza strofami tradycji się kłania.
Wśród promyków nadziei gwiazdę wiary szuka,
Nowym pokoleniom zanosząc przesłanie.
Józef Bieniecki
Po poezji zostaną zawsze świeże płatki,
A miłości okruchy,chociaż będą tliły.
Wiary wieczne nadzieje niezniszczalne świadki,
Biczem na zło-by prawdę -dobro nie zabiły.
Bo na ścieżkach dobroci pełno kwiatów-krocie,
I wśród chwastów,choć drogą,to pięknem przemierza.
Nawet cudne kaczeńce,rosną w mule, błocie,
Choć porosłe chwastami przyrzeczne nadbrzeża.
Z jednej małej iskierki,płoną wieczne stosy,
Pokojowe orędzie zawiesza oręża.
A odważnych słów kilka,mnoży w milion głosy,
Wiara mimo przegranej silniejszych zwycięża.
Wiele kropel spadając i skałę wydrąży,
Aby nie lec pokusie,nie czyta,nie słucha.
Niesie sztandar zwycięstwa-Narodu Chorąży,
Jego siła w spólnocie,potężna nie krucha.
Na oblicze Narodu nie spłyną łez rosy,
Przekleństwem kazamatów nie zatrzasną
,dżwierzy
W zapomnianych mogiłach nie porosną wrzosy,
Krwi daremnie złożonej ofiarnych żołnierzy.
Niechaj okruch miłości do serca zapuka,
A wieszcza strofami tradycji się kłania.
Wśród promyków nadziei gwiazdę wiary szuka,
Nowym pokoleniom zanosząc przesłanie.
Józef Bieniecki
Wakacje.
Wakacje.
Już wakacji zbliża pora,
Świat łąkowym pachnie mlekiem.
Od mokradeł,przy jeziorach,
Bociek śle przesłanie klekiem.
W kolorowych pióropuszach,
Czytać można drzew orędzie.
Nawet gdzie samotna grusza,
O wakacjach głośno wszędzie.
Cyfra z cyfrą się miętosi,
Rwią się w poły całe zdania.
O ocenach myśl się płoszy,
Z odpowiedzi- w zapytania.
Oby rychły przyszedł koniec,
Łeb z niewiedzy zawsze pełny.
Kwiat kasztanów-wieczny goniec,
Wciąż ogłasza krach bitewny.
Nie znam nawet już nazwiska,
Krowę mylę dziś z cielęciem.
Coraz bliżej klęska bliska,
Ojciec stał się moim zięciem.
Jedna w głowie melodyja,
Niebotyczne śle przesłanie.
Na lenistwo-kawał kija,
Jest lekarstwem na wzdychanie.
Józef Bieniecki
Już wakacji zbliża pora,
Świat łąkowym pachnie mlekiem.
Od mokradeł,przy jeziorach,
Bociek śle przesłanie klekiem.
W kolorowych pióropuszach,
Czytać można drzew orędzie.
Nawet gdzie samotna grusza,
O wakacjach głośno wszędzie.
Cyfra z cyfrą się miętosi,
Rwią się w poły całe zdania.
O ocenach myśl się płoszy,
Z odpowiedzi- w zapytania.
Oby rychły przyszedł koniec,
Łeb z niewiedzy zawsze pełny.
Kwiat kasztanów-wieczny goniec,
Wciąż ogłasza krach bitewny.
Nie znam nawet już nazwiska,
Krowę mylę dziś z cielęciem.
Coraz bliżej klęska bliska,
Ojciec stał się moim zięciem.
Jedna w głowie melodyja,
Niebotyczne śle przesłanie.
Na lenistwo-kawał kija,
Jest lekarstwem na wzdychanie.
Józef Bieniecki
W pogoni..
W pogoni..
Uciekałem od mamy ,za dziecinne grzechy,
Z piaskownicy z wiaderkiem ostatniego piasku.
Dla zabawy goniony dla wszystkich pociechy,
Od szkolnych obowiązków,wstającego brzasku.
Od jutra niepewności,z wiedzy i niewiedzy,
By komuś nie szkodzić ,gdym zaszkodził wiele.
Gdy o zmierzchu cmentarni gonili mnie szpiedzy,
Zamiast w drzewach gałęzi, wisiały piszczele.
Uciekałem przed sobą,aby się nie zdradzić,
Że me szczere zapędy są interesowne.
By wyrzuty sumienia uśpić lub wygładzić,
A moją obecnością były zbyt wymowne.
W ciągłej pogoni na swym pieskim strachu,
W szkole,pracy i w życiu,w pogoni-ucieczce.
Na chwilę przystanąwszy chowa głowę w piachu,
Drogami na przełaj,po wygodnej ścieżce.
A gdy ponad czasem uniosę się duchem,
Trudno będzie ciało i ducha pogodzić.
Wówczas ciągłej pogoni przeciwstawię skruchę,
I z czasem ostatecznym nauczę się chodzić.
Na krawędzi wszechświata,w końcu się zatrzymać.
Aby tamtej przestrzeni nie ulec w bezkresie.
Z konieczności ze Stwórcą nie muszę się zżymać,
By nie stały przeszkodą- w moim interesie.
Józef Bieniecki
Aby tamtej przestrzeni nie ulec w bezkresie
Uciekałem od mamy ,za dziecinne grzechy,
Z piaskownicy z wiaderkiem ostatniego piasku.
Dla zabawy goniony dla wszystkich pociechy,
Od szkolnych obowiązków,wstającego brzasku.
Od jutra niepewności,z wiedzy i niewiedzy,
By komuś nie szkodzić ,gdym zaszkodził wiele.
Gdy o zmierzchu cmentarni gonili mnie szpiedzy,
Zamiast w drzewach gałęzi, wisiały piszczele.
Uciekałem przed sobą,aby się nie zdradzić,
Że me szczere zapędy są interesowne.
By wyrzuty sumienia uśpić lub wygładzić,
A moją obecnością były zbyt wymowne.
W ciągłej pogoni na swym pieskim strachu,
W szkole,pracy i w życiu,w pogoni-ucieczce.
Na chwilę przystanąwszy chowa głowę w piachu,
Drogami na przełaj,po wygodnej ścieżce.
A gdy ponad czasem uniosę się duchem,
Trudno będzie ciało i ducha pogodzić.
Wówczas ciągłej pogoni przeciwstawię skruchę,
I z czasem ostatecznym nauczę się chodzić.
Na krawędzi wszechświata,w końcu się zatrzymać.
Aby tamtej przestrzeni nie ulec w bezkresie.
Z konieczności ze Stwórcą nie muszę się zżymać,
By nie stały przeszkodą- w moim interesie.
Józef Bieniecki
Aby tamtej przestrzeni nie ulec w bezkresie
Pochmurny świt.
Pochmurny świt.
Świt pochmurny się zbliżał,
W rzadkich nieba prześwitach.
Zimnym wiatrem świat lizał,
Gnał zwałami w chmur kitach.
Deszczem siąpił okrutnym,
Żale nocy wylewał.
W chorych starych i smutnych,
Bóle w drzewach wyśpiewał.
W nocnym jeszcze amoku,
Snuł po świecie się chory.
Obumarły,w pół szoku,
Słał przesłanie pokory.
Na dziurawym gościńcu,
Wciąż zalewał się łzami.
Czasem kręcił się w młyńcu
Rwany wiatru dmuchami.
Pojedynczym przechodniom,
Pisał smutek na twarzy.
Porozwiewał nadzieję,
Dzień pogodnych miraży.
Na dziedzińcu przedszkolnym,
Wymiótł wszystkie dzieciska.
Rzekłbym-stał się namolnym,
Widać jesień już bliska.
Józef Bieniecki
Świt pochmurny się zbliżał,
W rzadkich nieba prześwitach.
Zimnym wiatrem świat lizał,
Gnał zwałami w chmur kitach.
Deszczem siąpił okrutnym,
Żale nocy wylewał.
W chorych starych i smutnych,
Bóle w drzewach wyśpiewał.
W nocnym jeszcze amoku,
Snuł po świecie się chory.
Obumarły,w pół szoku,
Słał przesłanie pokory.
Na dziurawym gościńcu,
Wciąż zalewał się łzami.
Czasem kręcił się w młyńcu
Rwany wiatru dmuchami.
Pojedynczym przechodniom,
Pisał smutek na twarzy.
Porozwiewał nadzieję,
Dzień pogodnych miraży.
Na dziedzińcu przedszkolnym,
Wymiótł wszystkie dzieciska.
Rzekłbym-stał się namolnym,
Widać jesień już bliska.
Józef Bieniecki