prawdy egzotyczne lub prawdy nie egzotyczne..
: pn sty 21, 2019 3:24 pm
Tokubetsu Kōtō Keisatsu…
Brzmi bardzo egzotycznie i niewinnie, ale tak to jest gdy mamy do czynienia z kulturami nam odległymi.
By było zabawniej, egzotyka nazw i różnic kulturowych powoduje, że często automatycznie relatywizujemy różne zjawiska. Często zatem pojawia się opinia - To przecież Japonia, oni są trochę inni, więc nie możemy ich oceniać naszymi, europejskimi miarami moralnymi. Może trochę z tego powodu, że w naszej kulturze ciężko sobie wyobrazić zjawisko seppuku lub kamikaze jako tradycję, choć w historii Europy aż roi się od tego typu wyczynów. Różnica polega jedynie na japońskim zinstytucjonalizowaniu takich zachowań, wpisanych w ich cywilizację. Bardzo chętnie relatywizujemy i inne nie tylko te japońskie zjawiska, jeśli nam to pasuje do modnego, liberalnego widzenia świata, do celebrowania u siebie humanizmu. Jeśli coś jest po prostu do dupy, włączamy modus egzotyki i po sprawie. A jeśli i to nie pomaga, po prostu przemilczamy fakty.
Na przykład bardzo niechętnie mówimy o tym, że obecny Dalajlama miewał czasem bardzo egzotycznych (z jego, geograficznego punktu widzenia) przyjaciół. Do jednych z nich należał na przykład, jeszcze do niedawna (bo zmarł w 2009) „antropolog”, były SS-Hauptsturmführer Bruno Beger, który w latach 1938-39, na zlecenie Heinricha Himmlera organizował wyprawy “naukowe” do Tybetu celem odnalezienia kolebki rasy nordyckiej. W obozie koncentracyjnym Auschwitz Beger był specjalistą od kwestii rasowych. Ups...
Lećmy dalej.
Austriacki podróżnik Heinrich Harrer, specjalista od problematyki tybetańskiej, autor wielu książek i programów telewizyjnych, były nazista, należał do 2006 roku (bo też mu się zmarło) do grona przyjaciół jego Boskości. Amerykanie, jak to oni, nakręcili oczywiście wzruszający serca film na podstawie książki Herrera „Siedem lat w Tybecie”. Naświetlili tam niewinną duszę Heinricha, pozostawiając w bardzo mocnym półcieniu jego nazistowski światopogląd, typowy dla członka grupy szturmowej SA, którym to pan Harrer niestety jednak był. Zapomniano też objaśnić publikę, że pan Harrer był ulubieńcem nazistowskiej propagandy, gdyż “nadludzie” sporą estymą darzyli kulturę fizyczną, którą Heinrich spektakularnie reprezentował i której ambasadorował poza granicami Reichu. Ale to było dawno. Dalajlama jest boski i nie nam jego boskość osądzać naszymi zachodnimi miarami, zapewne chodzi o tolerancję, którą tak uwielbiamy.
No to lećmy dalej.
Miłość do bliźniego nie przeszkodziła jakoś Dalaj Lamie w ciepłym traktowaniu wielbiciela Adolfa Hitlera pana Shoko Ashara, przywódcy japońskiej sekty Ōmu Shinrikyō, która to wykonała gazowe ataki terrorystyczne na tokijskie metro w 1995 roku. Człowiek ten był wielokrotnie przyjmowany przez jego Boskość w pałacu Dharamsala, będącego jedną z siedzib ulubieńca zachodnich liberałów. Ulubieńca na wygnaniu, gdyż Chińczycy tej miłości do Tenzin Gyatso, czternastego Dalajlamy nie podzielają, tak jak swego czasu nie podzielały zachwytu panie z niemieckiej SPD pisząc w proteście przeciwko oficjalnej wizycie tego pana u niemieckich władz - Lamaizm naznaczony jest przemocą, uciskiem społecznym, wiarą w demony, systematycznym wykorzystywaniem dzieci, oraz prawami wrogimi kobiecie.
Miały niemieckie socjaldemokratki jaja by coś takiego sprokurować w tym liberalnym kraju. Sympatyków Dalajlamy przepraszam za psucie humoru, ale takie są fakty. Ale co tam, tym sposobem za sprawą Shako Ashara znowu znaleźliśmy się w Japonii.
Tokubetsu Kōtō Keisatsu po polsku znaczy Specjalna Wyższa Policja, ale w języku obiegowym znana była pod nazwą shisō-keisatsu, czyli - policja myśli. Zadaniem Tokkō było śledzenie osób podejrzanych o “przestępstwo nieprawomyślności”. Ponieważ Japonia jest dla człowieka zachodu krajem bardzo tajemniczym, stąd trudno mu sobie wyobrazić co Japończycy uważali za nieprawomyślność. Nie będę was trzymała w napięciu, lub co gorsza zmuszała do guglania. Decydenci Tokkō za nieprawomyślność uważali dokładnie to samo co kilka lat później koledzy z NKWD,a kilkanaście lat później ich odpowiednicy w Gestapo, a ich metody działania były dokładnie takie same, jeśli nie bardziej okrutne. Ot taki miejscowy koloryt, egzotyka.
Można powiedzieć takie były czasy. Błąd. W Japonii te czasy zaczęły się w 1881 roku, czyli w roku powstania organizacji wojskowej Kempeitai, pełniącej obowiązki wojskowej policji politycznej, żandarmerii i kontrwywiadu. Jej obszar zainteresowań rozszerzał się stopniowo, w typowo egzotyczny sposób. Podczas II wojny światowej odpowiadali między innymi za ochronę tych żołnierzy japońskich, którzy dopuszczali się na ludności okupowanej morderstw, gwałtów i rozbojów. Członkowie Kempeitai często osobiście dopuszczali się krwawych rzezi poprzedzanych perwersyjnymi gwałtami. Byli też odpowiedzialni za japońskie obozy koncentracyjne. Metod Kampeitei nie przeżyło 35,756 tysięcy jeńców.
Obie organizacje zostały rozwiązane w 1945 roku. W Tokio odbyło się wprawdzie sporo procesów na egzotycznych zbrodniarzach, ale nie przesadzano z nimi zbytnio. Nie robiono też wokół tego specjalnego hałasu. W Końcu USA potrzebowały sojusznika po wschodniej stronie ZSRR, a Japonia doskonale się do tego nadawała. W ocenie ekspertów w japońskich obozach jenieckich śmiertelność przewyższała śmiertelność np. w obozach hitlerowskich. Wynika to trochę z japońskiej tradycji, w której niewola była hańbą, więc pohańbionych nie traktowano jako ludzi, a ich życie było warte mniej niż nabój do karabinu.
Wróćmy jednak do świata zachodniego. Jeszcze przed końcem wojny Amerykanie doszli do wniosku, że miłość pomiędzy sojusznikami i ZSRR nie ma szansy na miłosne spełnienie, więc będą im potrzebni pewni ludzie, niezależnie od wyznawanego wcześniej światopoglądu. O tym czy k*** trafi przed trybunał, czy pod opiekę amerykańskiej administracji nie decydowała więc nazistowska przeszłość, ale umiejętności i posiadana wiedza. Specjalistów Amerykanie potrzebowali koniecznie, więc byli w stanie “zapomnieć” czy ich ostatnim pracodawcą było SS, czy Kampeitai.
Pomijam fakt, że nagle z kolaboranta Francja awansowała na sojusznika, że Watykan skrupulatnie organizował drogi przerzutowe przez Szwajcarię, której było obojętnie czy złoto pochodzi z banku, czy uzębienia, że nazistów nie szukano przesadnie w Urugwaju czy Argentynie, chyba że szukali chłopcy z Mosadu. Pominę też fakt, że w nowo utworzonym państwie niemieckim do aparatu administracyjnego trafiło wielu ludzi, którzy powinni trafić do więzienia z wyrokiem co najmniej dożywotnim. Pominę też różne kurioza, na przykład historię firmy Adidas vel Puma albo i Hugo Boss. To właśnie ta firma swój rozkwit zawdzięcza kontraktowi na umundurowanie SS i Hitlerjugend, pracowicie szytych przez więźniów w obozie pracy Metzingen. Po wojnie Hugo Ferdinand Boss został denazyfikowany, jak widać z olbrzymim komercyjnym powodzeniem. A skoro już jesteśmy w świecie mody, warto przypomnieć postać Coco Chanel. Ta miła pani od “Małej czarnej” w 1940 roku uciekła przed niemiecką inwazją do Vichy, a następnie powróciła do Paryża, gdzie spędziła resztę wojny w hotelu Ritz, w towarzystwie wysoko postawionych Niemców, w tym dyplomaty – a zarazem jej kochanka – Hansa Günthera von Dincklage. Według jednego z jej biografów, Hala Vaughana, flirtowała (czytaj kolaborowała) w tym czasie z Abwehrą. Pomijam to wszystko, gdyż taka podobno była potrzeba chwili by ratować zachodnią cywilizację, przed najazdem barbarzyńców zza Buga.
Aktualnie na całym świecie brutalnie ścierają się różne interesy. Nie mam pojęcia czy ktoś to wszystko jeszcze ogarnia. Oczywiście za wyjątkiem wszędobylskich mentorów z mediów i portali, którzy tradycyjnie ogarniają wszystko i mówią nam jak żyć i co myśleć. Nieszczęściem po latach słodkiego swingu coraz więcej mieszkańców tej planety ma wątpliwości co do poczynań naszych elit i to niezależnie czy dzieje się to w Warszawie, Berlinie, Paryżu, czy Nowym Yorku. Im bardziej wydarzenia mijają się z tym co normalny człowiek uważa za uczciwe, im bardziej posunięcia elit sprawiają wrażenie podejrzanych moralnie, tym bardziej rośnie nie tylko opór zwykłych ludzi, ale i medialna presja specyficznie pojętej poprawności politycznej - policja myśli.
Mam nadzieję być uczciwą kobietą i w miarę dobrym człowiekiem. W moich oczach moralność i uczciwość nie podlegają relatywizowaniu. W tym sensie jest mi wszystko jedno czy kryminalista jest Japończykiem, Polakiem, Niemcem, Żydem, Amerykaninem, Chińczykiem czy Arabem. Zło ma zawsze ten sam wymiar moralny i nie wolno go tłumaczyć inną kulturą, religią, drogą pod górkę, wyższymi interesami, humanizmem, czy tym, że kogoś mamusia nie kochała. To nie wzbogaca mojej kultury w żaden sposób, powoduje jedynie uzasadniony opór, więc ku mojej rozpaczy tak pojęty humanizm zaczynam mieć w tym momencie głęboko w dupie i nie wiem kiedy on powróci z tej podróży.
To samo dotyczy dobra. Jeśli mam do czynienia z dobrym człowiekiem, chętnie podzielę się z nim tym co mam, przyjmę go do stołu, niezależnie czy do tej pory jadał maniok, falafel, ryż, czy bliny. Do tego nie potrzebne są mi polityczne tyrady elit, wyklepywanie mi berecika przez mainstreamowe media, czy wymądrzanie się bloogowych, yotubernych czy fejsbukowych Gutmensch’ów. Myślę, że każdy emocjonalnie zrównoważony człowiek tak ma, a zmuszanie do takiego a nie innego myślenia przypomina jedynie shisō-keisatsu, którą niestety fundujemy sobie sami.
Może z tego powodu coraz rzadziej mogę o sobie powiedzieć, że mam konkretne przekonania polityczne. Nie mam już takich, a przysłużyli się temu Ci, którzy coraz głośniej mówią mi co mam myśleć i mówić, a czego nie. Coraz częściej mam wrażenie, że mocne, ukorzenione przekonania polityczne to doskonałe alibi by akceptować wszelkie zło bez moralnego konfliktu.
Odrzucajmy wszelkie skrajności jeśli tylko zaczyna tam rządzić chaos i dezorientacja. Gdy docierają do nas wykluczające się informacje, przestajemy ufać własnej umiejętności oceny. Dodatkowo ogłupia nas wysyp autorytetów moralnych.
Zaufajmy sobie i temu, że każdy z nas wie co jest dobrem, a co złem. Zaufajmy pomimo, że autorytety twierdzą, że sytuacja jest kompleksowa, skomplikowana i to oni nam powiedzą co myśleć, gdyż my tego nie mamy szansy ogarnąć.
Dobro jest dobrem, zło złem.
I jak powiedział Bartoszewski - prawda nie leży po środku, leży tam gdzie leży.
pozdrawiam
v.
Brzmi bardzo egzotycznie i niewinnie, ale tak to jest gdy mamy do czynienia z kulturami nam odległymi.
By było zabawniej, egzotyka nazw i różnic kulturowych powoduje, że często automatycznie relatywizujemy różne zjawiska. Często zatem pojawia się opinia - To przecież Japonia, oni są trochę inni, więc nie możemy ich oceniać naszymi, europejskimi miarami moralnymi. Może trochę z tego powodu, że w naszej kulturze ciężko sobie wyobrazić zjawisko seppuku lub kamikaze jako tradycję, choć w historii Europy aż roi się od tego typu wyczynów. Różnica polega jedynie na japońskim zinstytucjonalizowaniu takich zachowań, wpisanych w ich cywilizację. Bardzo chętnie relatywizujemy i inne nie tylko te japońskie zjawiska, jeśli nam to pasuje do modnego, liberalnego widzenia świata, do celebrowania u siebie humanizmu. Jeśli coś jest po prostu do dupy, włączamy modus egzotyki i po sprawie. A jeśli i to nie pomaga, po prostu przemilczamy fakty.
Na przykład bardzo niechętnie mówimy o tym, że obecny Dalajlama miewał czasem bardzo egzotycznych (z jego, geograficznego punktu widzenia) przyjaciół. Do jednych z nich należał na przykład, jeszcze do niedawna (bo zmarł w 2009) „antropolog”, były SS-Hauptsturmführer Bruno Beger, który w latach 1938-39, na zlecenie Heinricha Himmlera organizował wyprawy “naukowe” do Tybetu celem odnalezienia kolebki rasy nordyckiej. W obozie koncentracyjnym Auschwitz Beger był specjalistą od kwestii rasowych. Ups...
Lećmy dalej.
Austriacki podróżnik Heinrich Harrer, specjalista od problematyki tybetańskiej, autor wielu książek i programów telewizyjnych, były nazista, należał do 2006 roku (bo też mu się zmarło) do grona przyjaciół jego Boskości. Amerykanie, jak to oni, nakręcili oczywiście wzruszający serca film na podstawie książki Herrera „Siedem lat w Tybecie”. Naświetlili tam niewinną duszę Heinricha, pozostawiając w bardzo mocnym półcieniu jego nazistowski światopogląd, typowy dla członka grupy szturmowej SA, którym to pan Harrer niestety jednak był. Zapomniano też objaśnić publikę, że pan Harrer był ulubieńcem nazistowskiej propagandy, gdyż “nadludzie” sporą estymą darzyli kulturę fizyczną, którą Heinrich spektakularnie reprezentował i której ambasadorował poza granicami Reichu. Ale to było dawno. Dalajlama jest boski i nie nam jego boskość osądzać naszymi zachodnimi miarami, zapewne chodzi o tolerancję, którą tak uwielbiamy.
No to lećmy dalej.
Miłość do bliźniego nie przeszkodziła jakoś Dalaj Lamie w ciepłym traktowaniu wielbiciela Adolfa Hitlera pana Shoko Ashara, przywódcy japońskiej sekty Ōmu Shinrikyō, która to wykonała gazowe ataki terrorystyczne na tokijskie metro w 1995 roku. Człowiek ten był wielokrotnie przyjmowany przez jego Boskość w pałacu Dharamsala, będącego jedną z siedzib ulubieńca zachodnich liberałów. Ulubieńca na wygnaniu, gdyż Chińczycy tej miłości do Tenzin Gyatso, czternastego Dalajlamy nie podzielają, tak jak swego czasu nie podzielały zachwytu panie z niemieckiej SPD pisząc w proteście przeciwko oficjalnej wizycie tego pana u niemieckich władz - Lamaizm naznaczony jest przemocą, uciskiem społecznym, wiarą w demony, systematycznym wykorzystywaniem dzieci, oraz prawami wrogimi kobiecie.
Miały niemieckie socjaldemokratki jaja by coś takiego sprokurować w tym liberalnym kraju. Sympatyków Dalajlamy przepraszam za psucie humoru, ale takie są fakty. Ale co tam, tym sposobem za sprawą Shako Ashara znowu znaleźliśmy się w Japonii.
Tokubetsu Kōtō Keisatsu po polsku znaczy Specjalna Wyższa Policja, ale w języku obiegowym znana była pod nazwą shisō-keisatsu, czyli - policja myśli. Zadaniem Tokkō było śledzenie osób podejrzanych o “przestępstwo nieprawomyślności”. Ponieważ Japonia jest dla człowieka zachodu krajem bardzo tajemniczym, stąd trudno mu sobie wyobrazić co Japończycy uważali za nieprawomyślność. Nie będę was trzymała w napięciu, lub co gorsza zmuszała do guglania. Decydenci Tokkō za nieprawomyślność uważali dokładnie to samo co kilka lat później koledzy z NKWD,a kilkanaście lat później ich odpowiednicy w Gestapo, a ich metody działania były dokładnie takie same, jeśli nie bardziej okrutne. Ot taki miejscowy koloryt, egzotyka.
Można powiedzieć takie były czasy. Błąd. W Japonii te czasy zaczęły się w 1881 roku, czyli w roku powstania organizacji wojskowej Kempeitai, pełniącej obowiązki wojskowej policji politycznej, żandarmerii i kontrwywiadu. Jej obszar zainteresowań rozszerzał się stopniowo, w typowo egzotyczny sposób. Podczas II wojny światowej odpowiadali między innymi za ochronę tych żołnierzy japońskich, którzy dopuszczali się na ludności okupowanej morderstw, gwałtów i rozbojów. Członkowie Kempeitai często osobiście dopuszczali się krwawych rzezi poprzedzanych perwersyjnymi gwałtami. Byli też odpowiedzialni za japońskie obozy koncentracyjne. Metod Kampeitei nie przeżyło 35,756 tysięcy jeńców.
Obie organizacje zostały rozwiązane w 1945 roku. W Tokio odbyło się wprawdzie sporo procesów na egzotycznych zbrodniarzach, ale nie przesadzano z nimi zbytnio. Nie robiono też wokół tego specjalnego hałasu. W Końcu USA potrzebowały sojusznika po wschodniej stronie ZSRR, a Japonia doskonale się do tego nadawała. W ocenie ekspertów w japońskich obozach jenieckich śmiertelność przewyższała śmiertelność np. w obozach hitlerowskich. Wynika to trochę z japońskiej tradycji, w której niewola była hańbą, więc pohańbionych nie traktowano jako ludzi, a ich życie było warte mniej niż nabój do karabinu.
Wróćmy jednak do świata zachodniego. Jeszcze przed końcem wojny Amerykanie doszli do wniosku, że miłość pomiędzy sojusznikami i ZSRR nie ma szansy na miłosne spełnienie, więc będą im potrzebni pewni ludzie, niezależnie od wyznawanego wcześniej światopoglądu. O tym czy k*** trafi przed trybunał, czy pod opiekę amerykańskiej administracji nie decydowała więc nazistowska przeszłość, ale umiejętności i posiadana wiedza. Specjalistów Amerykanie potrzebowali koniecznie, więc byli w stanie “zapomnieć” czy ich ostatnim pracodawcą było SS, czy Kampeitai.
Pomijam fakt, że nagle z kolaboranta Francja awansowała na sojusznika, że Watykan skrupulatnie organizował drogi przerzutowe przez Szwajcarię, której było obojętnie czy złoto pochodzi z banku, czy uzębienia, że nazistów nie szukano przesadnie w Urugwaju czy Argentynie, chyba że szukali chłopcy z Mosadu. Pominę też fakt, że w nowo utworzonym państwie niemieckim do aparatu administracyjnego trafiło wielu ludzi, którzy powinni trafić do więzienia z wyrokiem co najmniej dożywotnim. Pominę też różne kurioza, na przykład historię firmy Adidas vel Puma albo i Hugo Boss. To właśnie ta firma swój rozkwit zawdzięcza kontraktowi na umundurowanie SS i Hitlerjugend, pracowicie szytych przez więźniów w obozie pracy Metzingen. Po wojnie Hugo Ferdinand Boss został denazyfikowany, jak widać z olbrzymim komercyjnym powodzeniem. A skoro już jesteśmy w świecie mody, warto przypomnieć postać Coco Chanel. Ta miła pani od “Małej czarnej” w 1940 roku uciekła przed niemiecką inwazją do Vichy, a następnie powróciła do Paryża, gdzie spędziła resztę wojny w hotelu Ritz, w towarzystwie wysoko postawionych Niemców, w tym dyplomaty – a zarazem jej kochanka – Hansa Günthera von Dincklage. Według jednego z jej biografów, Hala Vaughana, flirtowała (czytaj kolaborowała) w tym czasie z Abwehrą. Pomijam to wszystko, gdyż taka podobno była potrzeba chwili by ratować zachodnią cywilizację, przed najazdem barbarzyńców zza Buga.
Aktualnie na całym świecie brutalnie ścierają się różne interesy. Nie mam pojęcia czy ktoś to wszystko jeszcze ogarnia. Oczywiście za wyjątkiem wszędobylskich mentorów z mediów i portali, którzy tradycyjnie ogarniają wszystko i mówią nam jak żyć i co myśleć. Nieszczęściem po latach słodkiego swingu coraz więcej mieszkańców tej planety ma wątpliwości co do poczynań naszych elit i to niezależnie czy dzieje się to w Warszawie, Berlinie, Paryżu, czy Nowym Yorku. Im bardziej wydarzenia mijają się z tym co normalny człowiek uważa za uczciwe, im bardziej posunięcia elit sprawiają wrażenie podejrzanych moralnie, tym bardziej rośnie nie tylko opór zwykłych ludzi, ale i medialna presja specyficznie pojętej poprawności politycznej - policja myśli.
Mam nadzieję być uczciwą kobietą i w miarę dobrym człowiekiem. W moich oczach moralność i uczciwość nie podlegają relatywizowaniu. W tym sensie jest mi wszystko jedno czy kryminalista jest Japończykiem, Polakiem, Niemcem, Żydem, Amerykaninem, Chińczykiem czy Arabem. Zło ma zawsze ten sam wymiar moralny i nie wolno go tłumaczyć inną kulturą, religią, drogą pod górkę, wyższymi interesami, humanizmem, czy tym, że kogoś mamusia nie kochała. To nie wzbogaca mojej kultury w żaden sposób, powoduje jedynie uzasadniony opór, więc ku mojej rozpaczy tak pojęty humanizm zaczynam mieć w tym momencie głęboko w dupie i nie wiem kiedy on powróci z tej podróży.
To samo dotyczy dobra. Jeśli mam do czynienia z dobrym człowiekiem, chętnie podzielę się z nim tym co mam, przyjmę go do stołu, niezależnie czy do tej pory jadał maniok, falafel, ryż, czy bliny. Do tego nie potrzebne są mi polityczne tyrady elit, wyklepywanie mi berecika przez mainstreamowe media, czy wymądrzanie się bloogowych, yotubernych czy fejsbukowych Gutmensch’ów. Myślę, że każdy emocjonalnie zrównoważony człowiek tak ma, a zmuszanie do takiego a nie innego myślenia przypomina jedynie shisō-keisatsu, którą niestety fundujemy sobie sami.
Może z tego powodu coraz rzadziej mogę o sobie powiedzieć, że mam konkretne przekonania polityczne. Nie mam już takich, a przysłużyli się temu Ci, którzy coraz głośniej mówią mi co mam myśleć i mówić, a czego nie. Coraz częściej mam wrażenie, że mocne, ukorzenione przekonania polityczne to doskonałe alibi by akceptować wszelkie zło bez moralnego konfliktu.
Odrzucajmy wszelkie skrajności jeśli tylko zaczyna tam rządzić chaos i dezorientacja. Gdy docierają do nas wykluczające się informacje, przestajemy ufać własnej umiejętności oceny. Dodatkowo ogłupia nas wysyp autorytetów moralnych.
Zaufajmy sobie i temu, że każdy z nas wie co jest dobrem, a co złem. Zaufajmy pomimo, że autorytety twierdzą, że sytuacja jest kompleksowa, skomplikowana i to oni nam powiedzą co myśleć, gdyż my tego nie mamy szansy ogarnąć.
Dobro jest dobrem, zło złem.
I jak powiedział Bartoszewski - prawda nie leży po środku, leży tam gdzie leży.
pozdrawiam
v.